Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Środki zaradcze przeciwko acedii - duchowej depresji / część 1

Treść

Ewagriusz, podobnie jak cały starożytny monastycyzm i w ogóle wczesny Kościół, charakteryzuje się niezachwianym optymizmem jeśli chodzi o możliwość zwycięstwa nad złem…

Z naszkicowanej bez ogródek anatomii acedii (zobacz: część 1 / część 2 / część 3) ktoś mógłby wyciągnąć wniosek, że tego rodzaju choroba jest nieuleczalna. Byłby to jednak błędny osąd i w gruncie rzeczy iluzja – pozostająca na usługach acedii. Ewagriusz, podobnie jak cały starożytny monastycyzm i w ogóle wczesny Kościół, charakteryzuje się niezachwianym optymizmem jeśli chodzi o możliwość zwycięstwa nad złem. Zło jest w istocie nie-bytem, rzekomym bytem i jako takie zostało przez Chrystusa zdemaskowane, wystawione na widowisko i obezwładnione (Kol 2,15). Demon nie ma już władzy nad człowiekiem, chyba że on sam nierozsądnie mu ją odda. Tak więc również acedia, ten konglomerat wszystkich możliwych przywar, jest dla teologa z Pontu chorobą jak najbardziej uleczalną. Lekarstwa, które przepisuje, są wręcz zaskakująco proste.

Środki zaradcze przeciwko acedii są dwojakiego rodzaju: ogólne i specyficzne. Ponieważ acedia jest schorzeniem obu władz duszy, pożądliwości i popędliwości, właśnie one powinny zostać uzdrowione u samych korzeni. Ponieważ „z umysłem wiąże się wiedza i niewiedza, pożądanie jest zdolne do wstrzemięźliwości i do rozpusty, zaś gniew do miłości i do nienawiści”, wobec tego „poznanie uzdrawia umysł, miłość uzdrawia gniew, a wstrzemięźliwość uzdrawia pożądanie”.

Duchowa miłość i wstrzemięźliwość leczy namiętności duszy i ciała. Te pierwsze są na dłuższą metę najbardziej uparte i dręczą człowieka aż do śmierci, drugie ustępują szybciej. Stąd też gniew potrzebuje intensywniejszego leczenia i dlatego Paweł nazwał miłość wielką (1 Kor 13,13). Poznanie, miłość, określana bliżej przez Ewagriusza jako łagodność oraz wstrzemięźliwość – te trzy pojęcia obejmują całe duchowe życie, tak jak je rozumie pisarz. Tego nauczył się bowiem od świętych Ojców.

Wiarę umacnia bojaźń Boża, a tę z kolei – wstrzemięźliwość. Wstrzemięźliwość natomiast niezłomną czyni cierpliwość i nadzieja, z których rodzi się beznamiętność, a jej córką jest miłość. Miłość zaś to brama poznania naturalnego [czyli poznania natur stworzonych], po której następuje teologia [czyli poznanie samego Boga] i ostateczne szczęście.

Zająć się poznaniem, miłością i wstrzemięźliwością znaczyłoby więc rozpatrzyć całość duchowego życia, co w ramach tej publikacji jest niemożliwe. Niech więc wystarczy nam tutaj to, co Ewagriusz mówi pewnego razu o smutku, tym fatalnym towarzyszu i poprzedniku acedii, oraz o jego intymnym związku z wszystkimi pozostałymi przywarami. Tekst ten uwidacznia bardziej od innych, że również w życiu duchowym musimy zaczynać „od dołu”. Tym „dołem” jest irracjonalna żądza, która już naszych prarodziców wygnała z raju. Wyraźnie widzimy również, że bez wstrzemięźliwości niemożliwa jest jakakolwiek miłość. Duchowa miłość miłuje drugiego ze względu na niego samego i nie narusza jego integralności. Żądza natomiast jest egoistycznym wynaturzeniem i ponieważ jej łaknienie w nieuchronny sposób pozostaje nienasycone, zatem ciągle towarzyszy jej smutek i acedia.

U barbarzyńców więzień jest skuwany żelazem,
a więzień namiętności – smutkiem.
Nie złamie smutek, gdy nie ma innych namiętności,
jak również więzy, gdy nie ma tych, którzy wiążą.
Kto jest spętany przez smutek,
tego [wpierw] zwyciężyły [inne] namiętności
i nosi więzy jako dowód swojej klęski.
Smutek bowiem powstaje przez niezaspokojenie cielesnego pożądania,
pożądanie zaś jest połączone z każdą namiętnością.
Kto pokonał pożądanie, pokonał namiętności;
nie będzie opanowany przez smutek.

O ile rzeczywiste uzdrowienie jest więc możliwe tylko wtedy, gdy zło zostanie pokonane u samych korzeni, o tyle w codziennych sytuacjach cierpiącemu na acedię zazwyczaj nie pozostaje nic innego, jak sięgnąć po środki specyficzne i zastosować je tam, gdzie zaczynają występować symptomy schorzenia. Jakoś trzeba przecież rozpocząć, a w wypadku acedii wręcz niezbędne jest zastosowanie mocnego lekarstwa o natychmiastowym działaniu. Takich specyficznych środków leczniczych jest sporo.

Ewagriusz definiował ogólnie acedię jako atonię, uśpienie duszy, i wykazywał przez to jej pokrewieństwo z tchórzostwem. Wspólnym rysem wszystkich jej objawów jest bowiem niepokój, skłonność do ucieczki. Tchórzostwo jest wadą sprzeciwiającą się męstwu (lub odwadze). W ten sposób mnich z Pontu ponownie odsyła nas do cytowanego już raz tekstu, w którym opisuje on zgodne z naturą i porządkiem stworzenia działanie trzech władz duszy. Mówiliśmy już o tym, że cnotami popędliwej części duszy są męstwo i miłość, których rolę definiuje Ewagriusz następująco:

Dziełem męstwa jest nie bać się wrogów i trwać niewzruszenie w obliczu niebezpieczeństw. Dziełem miłości jest zachowywać się wobec każdego obrazu Bożego niemal w ten sam sposób, jak wobec Wzoru, nawet gdyby demony usiłowały go skazić.

Jeśli więc acedia stanowi formę tchórzostwa, wobec tego w pierwszym rzędzie należy przeciwdziałać tej niezgodnej z naturą postawie popędliwej części duszy. Ewagriusz stwierdza lakonicznie:

Wytrwałość jest zagładą acedii.

Aby zatem dzięki cierpliwości twoja nagroda nie rozpłynęła się jak deszcz, niech cierpliwość twoja wyznaczy cię na wodza we wszelkich pełnych przeciwności trudach. Także duch zniechęcenia prowadzi przeciw tobie wojnę za pośrednictwem wszelkiej nieprawości, pilnie obserwuje i bada wszystkie twoje trudy, a jeśli któryś z nich nie jest mocno oparty o cierpliwość, na ten napada i kieruje w swoją stronę.

I jeszcze raz w lapidarnym skrócie:

Cierpliwość i śpiew psalmów uspokaja napad gniewu.

Wiemy już, że gdy acedia stanie się trwałym stanem, nie można jej lekceważyć. W skrajnych wypadkach może popchnąć swe ofiary nawet do samobójstwa. Lecz nawet jeśli nie dojdzie do tego, to i tak pozostaje zagrożenie śmierci duchowej.

Co z kolei mamy powiedzieć o demonie, który czyni duszę nieczułą? Boję się pisać o nim – jak dusza wyobcowuje się z własnego stanu w czasie jego przybycia i pozbawia się bojaźni Bożej oraz pobożności, i nie uznaje już grzechu za grzech, i nie uważa nieprawości za nieprawość. W jej pamięci kara i sąd wieczny są już tylko jakby gołymi słowami, gdy tymczasem zupełnie wyśmiewa ogniste trzęsienie ziemi (Hi 41,20, LXX). Wprawdzie niby wyznaje Boga, jednak nie poznaje jego zarządzenia. Uderzasz się w piersi, kiedy dusza zwraca się do grzechu, a ona nie czuje. Cytujesz słowa Pism, a ona jest całkiem zatwardziała i nawet nie słyszy. Przedstawiasz jej hańbę u ludzi, a nie zastanawia się [nad tym]. Wstyd [pokazujesz] u ludzi, a nie przejmuje się, niczym świnia, która przymruża oczy i wyłamuje ogrodzenie.

Tego demona sprowadzają przewlekłe myśli próżnej chwały. Gdyby owe dni nie zostały skrócone, nie zostałoby ocalone żadne ciało (Mt 24,22).

Ten „brak uczuć” lub obojętność, o których mówi Ewagriusz, jest bezpośrednim następstwem całkowitego zwycięstwa demonów i ich namiętności nad duszą. To pewien rodzaj duchowej śmierci. Stan ten, o którym pisarz mówi, że rzadko spotyka się go we wspólnotach, jest tutaj opisany słowami o doniosłości bez wątpienia ponadczasowej. Dzisiejszy człowiek zapewne trochę mniej optymistycznie przyjmie stwierdzenie Ewagriusza, że demona tego z pewnością przepędzi widok cierpienia, dotykającego ludzi wokół nas, a także skrucha i współczucie, jakie ono w nas wzbudzi. Współcześni nie są już tak podatni na wzruszenie. Myśl próżnej chwały, zarozumiałości, pozostaje owym towarzyszem i poprzednikiem wyniosłości, która wmawia człowiekowi, że nie jest takim samym człowiekiem jak inni ludzie. Jest to pokusa „doskonałych”, którzy przez swe nienaganne życie dają się zwieść pokusie wywyższenia się ponad wszystkich. Wstępują wręcz pod niebiosa i u kresu wierzą, że dokonali wszystkiego z własnej mocy i że nie potrzebują już nawet Boga.

Ponieważ myśl ta jest w całości próżna i pusta, pozbawiona wszelkiego odniesienia do rzeczywistości, jej żądza sławy musi pozostać niezaspokojona. Niezwłocznie nadchodzi natomiast acedia, doświadczenie absolutnej pustki.

O tym, jak wielka jest stawka w tej walce, poucza dalszy ciąg cytowanego powyżej tekstu, który mówi o „zapłacie” za cierpliwe wytrwanie. Później wrócimy do tego w bardziej wyczerpujący sposób.

Ponadto należy wiedzieć [i] to, że kto z anachoretów, natknąwszy się na tego demona, nie dopuścił do siebie myśli nieczystych ani nie porzucił celi pod wpływem acedii, ten otrzymał wytrwałość i powściągliwość, które z nieba zstąpiły, i jest błogosławiony wskutek takiej beznamiętności.

Wobec gwałtowności, z jaką niekiedy acedia atakuje swe ofiary i niejako „ciągnie je na postronku”, pierwszym i najmocniejszym środkiem leczniczym jest po prostu przetrzymanie. Wbrew przemożnej na pozór pokusie ucieczki należy pozostać, jakby się było przygwożdżonym do swego „miejsca”. Dla anachorety – i nie tylko dla niego – oznacza to po pierwsze, że ma wytrwać na swoim miejscu i stanowisku, dopóki atak nie minie.

Nie należy opuszczać celi w godzinie pokus, wymyślając rzekomo rozsądne do tego powody, ale trzeba siedzieć wewnątrz, trwać cierpliwie, przyjmować odważnie wszystkich napastników, a szczególnie demona acedii. Jest on najuciążliwszy ze wszystkich i poddaje duszę najcięższej próbie. Ucieczka bowiem przed tymi zmaganiami czy unikanie walki uczą duszę nieudolności, tchórzostwa i dezercji.

Można by sądzić, że takie zachowanie jest zupełnym przeciwieństwem tego, co się zazwyczaj w takich sytuacjach czyni, kierując się zdrowym rozsądkiem. Jednak Ewagriusz, gdy radzi, aby nie ustępować temu instynktownemu parciu ku ucieczce, przekazuje owoc doświadczenia własnego i wielu innych. Tylko autopsja może dowieść prawdziwości tej rady, którą niegdyś abba Mojżesz zwięźle streścił w zdaniu:

Idź, usiądź w swojej celi, a cela cię wszystkiego nauczy.

W tym „zwykłym” wytrwaniu w pustelniczej celi zawiera się wszystko inne: świadoma rezygnacja z wszelkiego rodzaju odwracania uwagi i rozproszenia, czy to w formie podróży, odwiedzin, czy też rozrywek. Czy nie mamy tu przypadkiem do czynienia z brakiem psychologicznego zrozumienia dla najbardziej elementarnych potrzeb człowieka? W żadnym wypadku. Inny mnich, który kuszony był przez swe myśli, otrzymał od abby Arseniusza Wielkiego zdumiewającą odpowiedź, która w godny podziwu sposób odróżnia to, co istotne, od nieistotnego:

Wracaj i jedz, pij, śpij, żadnej pracy nie wykonuj – tylko się z celi nie oddalaj.

Podobnie jak istnieje hierarchia wartości, tak też istnieje hierarchia zła. W wypadku acedii, tego centralnego i kulminacyjnego punktu wszystkich przywar, wytrwanie w odosobnieniu jest ważniejsze od pozostałych ćwiczeń ascetycznych. W trudnych wypadkach bowiem należy, jak to określa Ewagriusz, „wybić jeden gwóźdź innym”, co w tej sytuacji oznacza wybór mniejszego zła. Założywszy naturalnie, że nie ulegnie się przy tym w zakamuflowany sposób acedii!

Nie należy również zapominać o zapłacie, która obiecana jest temu, kto cierpliwie wytrwa!

Jeśli duch acedii opanuje cię, nie opuszczaj swojej celi i w czasie smutku nie skłaniaj się [ku jego podszeptom]. Jeśli bowiem wytrwasz, stanie się twoje serce tak jasne, jak wtedy, gdy ktoś oczyści srebro.

Odprężenie, na przykład spacer, jako takie nie jest zabronione, pod warunkiem, że pozostaje się przy tym z samym sobą. Szkodliwe jest tylko to, co równa się rzeczywistej ucieczce, także owa nieszczęsna tendencja do obarczania innych swoimi problemami. Ojcowie Pustyni w żadnym wypadku nie byli pryncypialnymi wrogami kontaktów międzyludzkich. Wręcz przeciwnie! Nie posiadalibyśmy w końcu licznych zbiorów ich sentencji, gdyby nie rozmawiali ze sobą. Również dla anachoretów kontakt z przyjaciółmi o podobnych zapatrywaniach bynajmniej nie był zabroniony. Zakazana była jedynie ta fatalna skłonność do „duchowej niedyskrecji”, owa męcząca gadatliwość, która nie umie zachować dla siebie ani dowodów Bożej łaski, ani ataków nieprzyjaciela. Witany dezaprobatą był każdy rodzaj niezdrowej poufałości, która niczym upalny wiatr wysusza i wypala prawdziwą przyjaźń i zaufanie.

Należałoby tutaj wspomnieć w kilku słowach o przyjaźni pomiędzy mnichami, nawet i przede wszystkim między owymi mieszkańcami pustyni, którzy byli daleko mniej szorstcy i nieokrzesani, niż byśmy to sobie dzisiaj wyobrażali. Ewagriusz poświęcił tej „duchowej przyjaźni”, przyjaźni w Chrystusie i przez Niego, najbardziej ujmujące fragmenty swoich Scholiów do Księgi Przysłów. Ponadto jego listy składają świadectwo o gorącym uczuciu, z jakim przeżywał tę przyjaźń, której cementem nie była ludzka i nazbyt często ulotna sympatia, lecz „poznanie Chrystusa”. To dzięki niemu ludzie, którzy je posiadają, są „przyjaciółmi Chrystusa”, tak jak to było w wypadku Jana Chrzciciela i Apostołów – sam Jezus nazywał ich przecież moimi przyjaciółmi (J 15,14). Jako przyjaciele tej samej osoby stają się wtedy także przyjaciółmi między sobą, a nawet przyjaciółmi świętych aniołów. Powróćmy jednak do naszego tematu!

Otwarcie serca – ta powszechnie stosowana i zalecana praktyka była zastrzeżona jedynie dla duchowego ojca. Przed nim można bez zahamowań i fałszywego wstydu wyjawić swoje tajemne walki i porażki, lecz również zwycięstwa i duchowe doświadczenia po to, aby otrzymać jego radę i opinię. Cytowany wcześniej tekst Palladiusza pokazuje, z jakim wyczuciem potrafił Ewagriusz pełnić swój delikatny obowiązek. Widzieliśmy także, że również on sam, słynny abba, miał taką zaufaną osobę, której radzie i osądowi się zawierzał.

Tymi duchowymi ojcami, względnie matkami nie byli (i nie są dalej na chrześcijańskim Wschodzie) wyłącznie kapłani, mnisi czy też mniszki. Ewagriusz przez całe życie pozostał diakonem. Wśród pięciu tysięcy mnichów z Pustyni Sketyjskiej, w których sąsiedztwie żył pontyjski mnich w towarzystwie sześciuset bardziej wypróbowanych ascetów, było tylko ośmiu kapłanów. Większość sławnych duchowych Ojców Pustyni musiała więc być laikami i to prawie we współczesnym znaczeniu tego słowa, gdyż monastycyzm nie miał jeszcze stałego kanonicznego statusu.

Duchowe ojcostwo bądź macierzyństwo w rzeczywistości nie jest związane z żadnym urzędem. Stanowi ono nie pochodzący z żadnego nadania charyzmat, który zostaje podarowany temu, kto w swoim życiu ze wszystkimi jego porażkami i sukcesami osiągnął owo doświadczenie, którego nie jest w stanie przekazać żadna książkowa wiedza. Wiąże się z tym fakt, że ów charyzmat nie jest zastrzeżony dla określonego wieku. Niektórzy z tych ojców bądź matek byli całkiem młodzi, także jak na ówczesne warunki.

Kiedy dzisiaj, szczególnie na Zachodzie ludzie skarżą się często, że nie ma już duchowych ojców, to zapominają, że w dziedzinie łaski to nie ojciec czyni syna, lecz syn ojca. Współczesnemu zachodniemu człowiekowi ogromnie brakuje ducha „synostwa”, a tylko z niego może zrodzić się duchowe ojcostwo. O tym, dlaczego tak jest, poucza opis duchowego ojca, pochodzący z ust słynnego koptyjskiego mnicha naszych czasów, jakim jest ojciec Matta al-Maskin. Sens jego wypowiedzi jest następujący: Duchowy ojciec pozostaje przede wszystkim człowiekiem, który najpierw sam dał się prowadzić Duchowi Świętemu i stał się dyspozycyjnym narzędziem w rękach Boga. Stąd też nie będzie on próbował nawoływać ucznia do naśladowania samego siebie – wszyscy bowiem jesteśmy uczniami Chrystusa i On sam jest jedynym Mistrzem. Nie będzie również nieustannie stał u jego boku – jest tylko człowiekiem, a nie aniołem. Raczej kroczy za nim pokornie jak sługa, aby, gdy przyjdzie potrzeba, być mu pomocnym jako temu, kto pobudzany przez Ducha idzie śladami Chrystusa. Wiąże się z tym również i to, że wsłuchuje się on jeszcze uważniej od ucznia w to, czego pragnie dla tamtego Duch Boży. Zupełnie na boku pozostawia przy tym to, co jemu osobiście wydaje się godne zalecenia. Uczeń ma otrzymywać z jego ust jedynie Boże Słowo, a nigdy zwykłą ludzką mądrość.

Po tej zapominającej o sobie służbie można zawsze odróżnić prawdziwego duchowego ojca w chrześcijańskim sensie od wszelkich samozwańczych guru, których dzisiaj doprawdy nie brakuje. Autentyczny duchowy ojciec nie założy nigdy żadnej „szkoły”. Jedyne, co po nim zostanie, to ów udział w Duchu Świętym, który został mu podarowany.

Wytrwanie w odosobnieniu pustynnej celi jest z pewnością dla człowieka sytuacją ekstremalną, lecz jej symboliczna wartość pozostaje niezaprzeczalna. Większość ludzi nie żyje w „celach”, lecz mimo to również oni znajdują się w sytuacjach, które ich ograniczają, takich jak rodzina, praca, itd. Wytrwać w nich w ciszy, bez goryczy i złości, wypatrując raczej drogi wyjścia – to właśnie czyni człowieka mnichem we właściwym sensie tego słowa, to znaczy kimś na wskroś „pogodzonym i zjednoczonym ze sobą”.

Jednakże samo zaciśnięcie zębów jest postawą zbyt negatywną. Na dłuższą metę może u cierpiącego na acedię raczej jeszcze silniej utrwalić jego stan, niż go z niego wyzwolić. W tych miejscach, w których, jak uczy doświadczenie, acedia zazwyczaj atakuje, należy wznieść tamę, pozytywną postawę, która strzeże przed zupełnym pogrążeniem się w chorobie.

W kilku słowach Ewagriusz szkicuje (co charakterystyczne – na końcu rozdziału o acedii) całą strategię przepędzenia tej przywary. Jest to właściwie taka mała reguła życiowa, której poszczególne elementy jeszcze spotkamy.

Acedię leczy wytrwałość
i czynienie wszystkiego z wielkim staraniem i bojaźnią Bożą.
Wyznacz sobie miarę w każdym dziele
i wcześniej nie odstępuj, póki jej nie wypełnisz.
I módl się uważnie i żarliwie,
a duch acedii ucieknie od ciebie.

„Wyznacz sobie miarę w każdym dziele” – to owa zasadnicza reguła, której nauczył się od anioła już „pierworodny spośród anachoretów”, Antoni Wielki, gdy trapiła go acedia. Jest ona bowiem, co niebagatelne, pokusą nie-umiarkowania, czy to na drodze niedbalstwa, czy też w bardziej zakamuflowany sposób – przez przesadę. Przy tym wszystkim Ewagriusz nie jest w żadnym wypadku fanatykiem reguł i przepisów.

Nie w każdym czasie można wypełniać zwykłe nakazy reguły, ale trzeba zwracać uwagę na okoliczności i starać się wykonać możliwe do wypełnienia polecenia najlepiej, jak można.

Ta „zwyczajowa reguła” nie stanowi żadnej spisanej reguły zakonnej. Czegoś takiego nie znał jeszcze sketyjski monastycyzm. Mowa jest raczej o owej mierze, którą każdy – za radą kogoś bardziej doświadczonego oraz na bazie świadomości własnych granic i możliwości – ustala sam dla siebie. W normalnych warunkach należy być zdecydowanie wiernym tej osobistej regule. W sytuacjach wyjątkowych liczy się natomiast ewangeliczna wolność. Ta subtelna harmonia między posłuszeństwem a wolnością jest charakterystyczna dla duchowości dawnych Ojców. Z jej uzasadnieniem jeszcze się spotkamy.

Fragment książki Acedia – duchowa depresja

Gabriel Bunge – urodził się w 1940 r., w rodzinie luteranina i katoliczki. W wieku 22 lat wstąpił do zakonu benedyktynów w Chevetogne w Belgii. W 1972 przyjął święcenia kapłańskie. W 1980 po serii kontaktów z młodzieżą z kantonu Ticino w Szwajcarii uzyskał pozwolenie na przeniesienie się do Roré di Cazù Capriasca. Wykładał Pismo Święte, zajmował się teologią Ojców Kościoła, a zwłaszcza duchowością tzw. ojców pustyni, wśród których szczególną uwagę poświęcił Ewagriuszowi z Pontu, opracowując i tłumacząc na język niemiecki jego pisma. 27 sierpnia 2010 przyjął prawosławie.

Żródło: cspb.pl,

Autor: mj