Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jesteśmy niezmanierowanymi sportowcami

Treść

- o fenomenie reprezentacji piłkarzy ręcznych opowiada filar jej defensywy - Artur Siódmiak
Za co kibice kochają narodową drużynę szczypiornistów - bo to, że tak jest, nie budzi wątpliwości?
- Myślę, że zaskarbiliśmy sobie sympatię kibiców tym, iż jesteśmy normalnymi, niezmanierowanymi sportowcami, że zawsze walczymy do końca, nie marudzimy, gdy coś nie idzie. Jesteśmy też facetami z krwi i kości, stanowimy dobry kolektyw, w którym jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. Ludziom pewnie podoba się nasza wola walki i dążenie do realizacji powziętych celów, niepoddawanie się w ekstremalnych nawet sytuacjach. Wiele ważnych meczów wygraliśmy w dramatycznych końcówkach, ostatnim rzutem. Kibice to widzą i doceniają. Przy okazji my też czujemy, że są z nami na dobre i na złe, i za to chciałem im bardzo podziękować.
Gdy wracaliście z mistrzostw Europy, sami mówiliście, że w drużynie panowały minorowe nastroje, poczucie przegranej. Gorące powitanie na Okęciu chyba pomogło się podnieść, a przy okazji musiało uświadomić, że niezależnie od wszystkiego zrobiliście w Austrii kawał znakomitej roboty?
- Cóż mogę powiedzieć, cieszę się, że fani mają do nas taki stosunek, że tak bardzo nas wspierają. Czwarte miejsce uznali za dobre, ale my byliśmy rozczarowani. Sportowo nie czuliśmy się bowiem gorsi od drużyn, które grały w półfinale, medal był na wyciągniecie ręki, tymczasem zajęliśmy najgorsze - bo czwarte, miejsce. Nie postawiliśmy kropki nad "i", i to zabolało. Bardzo.
Kiedy kilka lat temu Bogdan Wenta rozpoczął budowanie drużyny, wierzył Pan, że po kilku latach znajdziecie się w elicie, będziecie walczyli o najwyższe lokaty w każdej najważniejszej imprezie?
- Kiedy Bogdan Wenta i Daniel Waszkiewicz - nie zapominajmy o nim! - obejmowali drużynę, było mnóstwo niewiadomych. Szczególnie Bogdan był człowiekiem z zewnątrz, ale szybko okazało się, że to był wybór najlepszy z możliwych. Obaj wnieśli powiew świeżości, szalenie potrzebny, stworzyli mocne fundamenty, dobrali nas nie tylko pod względem umiejętności, ale i mentalności. To był klucz do sukcesu, stworzyliśmy bardzo zgraną grupę. Przeżyliśmy razem wiele pięknych chwil, nie brakowało jednak i tych trudnych. Niekiedy musieliśmy powiedzieć sobie kilka mocnych słów. I potrafiliśmy to zrobić. To jest wielka wartość - umieć ze sobą rozmawiać, komunikować się.
A czy ja wierzyłem? Wychodzę z założenia, że zawsze trzeba stawiać przed sobą ambitne cele, jak najwyższe, bo tylko w ten sposób można pokonywać kolejne przeszkody i się rozwijać. Nasz zespół cały czas dojrzewał, a momentem przełomowym okazał się dwumecz ze Szwecją decydujący o awansie na mistrzostwa świata w 2007 roku. Wygraliśmy, choć mało kto się tego spodziewał, a w Niemczech byliśmy rewelacją: zdobyliśmy srebrne medale, co dla wszystkich było szokiem. Jako grupa nie mieliśmy doświadczenia w dużych imprezach, ale potrafiliśmy w trudnych momentach się dotrzeć i razem pójść naprzód. Podkreślę słowo "razem", bo jest ważne. Dziś można tylko cieszyć się, że sprawdził się model pracy zaproponowany przez naszych trenerów. Zebraliśmy mnóstwo doświadczeń, poznaliśmy się, zżyliśmy się zarówno na boisku, jak i poza nim.
To jest wielka wartość i pewnie jedna z najważniejszych tajemnic sukcesu...
- Kiedyś nasz przyjaciel - ks. Edward Pleń, porównał nas do rodziny, i myślę, że to właściwe słowo. Mamy różne charaktery, ale doskonale czujemy się razem, w swoim towarzystwie. To jest naszą siłą, kibice też to dostrzegają i cenią. Pytał pan, za co nas tak lubią. Chyba też za tę jedność. Potrafimy się zebrać w sobie w najtrudniejszych nawet chwilach, nigdy nie zwieszamy głowy, ale walczymy do końca.
Często powtarzacie, że wygrywacie nie tylko dla siebie, ale i dla dyscypliny. Jej lepszego jutra. Proszę w takim razie powiedzieć, co pięknego dostrzega Pan w piłce ręcznej? Dlaczego warto ją uprawiać?
- Jest bardzo żywiołową dyscypliną, w której ciągle coś się dzieje. Wymaga odpowiedniego przygotowania fizycznego, ale też inteligencji i kreatywności na boisku. W meczach pada mnóstwo bramek, można przegrywać ośmioma i wygrać, akcje toczą się szalenie dynamicznie, w ogromnym tempie. Pięknie "opakowana" dyscyplina ta staje się dla widza szalenie atrakcyjna. Cały czas ubolewam tylko nad tym, że długo jedynym jej nośnikiem w Polsce byliśmy my. Teraz ciekawa drużyna powstaje w Kielcach, ale to wciąż za mało. Reprezentacja dostarcza emocji tylko kilka razy w roku, kibice powinni ekscytować się szczypiorniakiem częściej, co tydzień. Wszyscy czekamy na moment, gdy powstanie zawodowa liga. Mocna. Z wieloma dobrymi zespołami.
Ale też wiem, że podstawą jest praca u podstaw, w szkołach. Reprezentacja odnosi sukcesy, pojawiają się sponsorzy, jednak wszystko to będzie na nic, jeśli za kilka lat zabraknie talentów. Przyszłością polskiej piłki ręcznej są dzieci, które powinny mieć możliwość rozwoju w grupach młodzieżowych, juniorskich etc. To wymaga ogromu pracy, zmian - zarówno ustawowych, jak i mentalnych, ale jest konieczne. Chciałbym w tym uczestniczyć. Moja kariera dobiega powoli końca, mogę przekazać swe doświadczenia. Poza tym mam kilka pomysłów, no ale to już temat na inną dyskusję. Dłuższą.
Jak przekona Pan matkę, która obawia się wysłać swoją pociechę na trening, bo widzi ostrą walkę, siniaki, zadrapania?
- Nie przesadzajmy, aż tak źle nie jest (śmiech). Walka jest ostra, to fakt, ale przecież w ten sposób kształtuje się charakter. W szczypiorniaku nie ma, poza nielicznymi wyjątkami, złośliwości; rywalizujemy, ale nie przekraczamy granic. Czujemy szacunek dla rywala. Ja np. jestem narażony na urazy, bo gram na takiej, a nie innej pozycji, mam częsty kontakt z przeciwnikami. Bywało ciężko, bolało, ale na imprezach mistrzowskiej rangi nikt nie narzeka. Poza tym po to są lekarze, by nas zawsze postawić na nogi (śmiech).
Nie zazdrości Pan czasem kolegom pozycji na boisku? Laury zbierają bowiem bramkarze, najlepsi strzelcy, defensorów ceni się rzadziej. Kibic, który przegląda najbardziej popularne statystyki może nie dostrzec ogromu wartościowej pracy, jaką wykonuje choćby Artur Siódmiak.
- Zazdrość? Nie, absolutnie, nie ma tematu. Każdy z nas ma swoje zadania do wykonania. Ja akurat zabezpieczam dostęp do swojej bramki, gole zdobywają inni. Później trener nas z tego rozlicza. Mam świadomość, że jestem trochę w cieniu, ale to mi absolutnie nie przeszkadza. Zresztą od czasu meczu z Norwegią na ubiegłorocznych mistrzostwach świata i o mojej skromnej osobie, i o defensorach w ogóle, zaczęto mówić więcej, doceniać naszą pracę. Z drugiej strony specjalnie o to nie zabiegam, nie potrzeba nam indywidualnych gloryfikacji. Najważniejsze, by każdy zrobił swoje, a drużyna wygrała.
Gdyby ktoś chciał zostać w przyszłości drugim Siódmiakiem, czego może się spodziewać?
- W telewizji może się wydawać, że gra w defensywie jest prosta i mało skomplikowana, tymczasem jest zupełnie na odwrót. To proces złożony; jest kilka rodzajów obron, trzeba doskonale rozumieć się z kolegami, z nimi współpracować itd. Poza odpowiednimi warunkami, przygotowaniem fizycznym niezbędna jest boiskowa inteligencja, umiejętność przewidywania wydarzeń na boisku, kreatywność. Sam bardzo starannie przygotowuję się do każdego meczu, oglądam wideo, analizuję grę rywali. Oczywiście jeden, nawet najlepszy, defensor niczego nie zapewni. Tu też kluczem jest zespół.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-02-10

Autor: jc