Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Świętość dla wszystkich

Treść

Rok kościelny zatoczył koło i wraz z uroczystością Wszystkich Świętych oraz wspomnieniem Wszystkich Wiernych Zmarłych powraca także gdzieniegdzie upiorna zabawa w Halloween, a więc ośmieszanie śmierci i rzeczy ostatecznych. Spróbujmy po raz kolejny nie poddać się ideologicznej karuzeli komercji, a podejmijmy refleksję nieco bardziej przystającą do treści tych dwóch dni świątecznych.

Na początku przywołam dwa popularne zdania, które w obecnej epoce wiele mówią o człowieku jako istocie nader przewrotnej: „Na coś trzeba umrzeć” oraz „Nie jestem święty”. Pierwsze zdanie słyszymy zazwyczaj, gdy mowa o jakimś zgubnym nałogu, niebezpiecznym nawyku czy ryzykownym zachowaniu, drugie zaś słychać często zaraz potem, bo trzeba przecież wytłumaczyć sobie samemu, dlaczego właściwie postępuję tak głupio czy autodestrukcyjnie. Oba zdania, gdy przyjdzie zderzyć się z rzeczywistością, brzmią fałszywie. Dlaczego?

Śmierć naprawdę nadejdzie

Czarny humor zdania „Na coś trzeba umrzeć” przestaje być humorem, kiedy śmiertelnie chory człowiek przeżywa drogę ku śmierci. Wtedy przychodzi refleksja, że śmierć nie jest wcale wesoła, a jest bardzo poważnym wydarzeniem. Nawet jednak wtedy wielu chrześcijan nie potrafi poradzić sobie z tym problemem i odsuwa myśl o śmierci zarówno od siebie, jak też nie pomaga umierającym. C.S. Lewis, autor „Opowieści z Narnii”, w swojej wspaniałej książce pt. „Listy starego diabła do młodego” ukazuje, że diabły są całkiem zadowolone z tego, że ludzie odzwyczajają się od śmierci, i jeśli nawet się z niej nie śmieją, to spychają ją na margines życia i odsuwają od siebie. „O ileż lepiej byłoby dla nas – pisze stary diabeł do młodego – gdyby wszyscy ludzie umierali w kosztownych zakładach leczniczych wśród doktorów, którzy kłamią, pielęgniarek, które kłamią, przyjaciół, którzy kłamią – tak jak ich nauczyliśmy – obiecując umierającym życie, umacniając w nich mniemanie, że choroba usprawiedliwia wszelkie pobłażanie dla siebie, a nawet powstrzymując wszelką sugestię przywołania księdza, by choremu nie zdradzić, jaki jest prawdziwy stan jego zdrowia”. Diabeł dodaje: „Jak zgubną jest dla nas ustawiczna pamięć o śmierci”.

Tymczasem śmierć dobrze pojęta jest dla chrześcijan ostatnią okazją, aby nadrobić braki w drodze do świętości. Czym jest świętość i czy jest tylko dla wybranych?

Świętość celem istnienia

Wśród wielu poprawek, jakie polska komisja liturgiczna przygotowała w nowym tłumaczeniu Mszału Rzymskiego, znalazła się ważna korekta w prefacji o świętych dziewicach i zakonnikach. Dotychczasowy tekst „Ty powołujesz wybranych ludzi do pierwotnej świętości” jest faktycznie niezgodny z łacińskim oryginałem i zawęża świętość do wybranej grupy kanonizowanych świętych. Tymczasem łaciński Mszał mówi dosłownie: „Ty powołujesz ludzkość do pierwszej świętości”, a to już zupełnie inna rzeczywistość. Świętość nie została zaplanowana tylko dla nielicznych wybranych, ale dla wszystkich ludzi. Wspomniany C.S. Lewis w innej ze swoich wspaniałych książek pt. „Chrześcijaństwo po prostu” przedstawia świętość jako projekt Boga, który wymarzył sobie człowieka jako istotę szczęśliwą i podobną do samego siebie. Te dwie cechy: szczęście i podobieństwo do Boga, są więc programem Stwórcy dla Jego stworzenia. Można je streścić w słowie „świętość”. A więc człowiek m a b y ć ś w i ę t y, to jest jego w zasadzie jedyne zadanie. Bycie świętym nie jest przywilejem, opcją „de lux”, jest celem istnienia człowieka.

Jednakże świętość kojarzy się ludziom wciąż z duchowym luksusem, czyli jakąś przesadą. Lewis w swojej książce przedstawia to w wymownym przykładzie, porównując człowieka i jego duszę do budowania domu według wzoru, który nadał Architekt. Wiemy, że to Bóg nas zaprojektował, a więc najwyraźniej ma On prawo do tego, aby korygować efekt naszej duchowej budowy tak, jak uważa. Tymczasem nas przeraża fakt, że Bóg nie daje się zadowolić skromną chatką naszej „przyzwoitości” (w naszej fałszywej skromności wolimy przecież mówić: „Nie jestem przecież święty, wystarcza mi, że jestem w miarę przyzwoitym człowiekiem”). Okazuje się, że On planuje przerobić ten dom na jakiś pałac! Wyobrażaliśmy sobie, że może odmaluje wejście i ewentualnie wymieni jakieś okna, a On domaga się jakichś bocznych skrzydeł, usuwa całe fragmenty, a to, co uważaliśmy za główny gmach, przerabia na przybudówkę i wcale nie ma zamiaru poprzestać na małej chatce. Wcale też nie zamierza przestać dążyć do celu tylko dlatego, że przycinanie boli, że ten remont wydaje się zbyt kosztowny. To jest obraz tego, co dokonuje się w człowieku dążącym do świętości na ziemi, ale także tego, co dzieje się, gdy człowiek przechodzi przez taki generalny remont duchowy w ogniu czyśćcowym. To boli, ale nie da się przerobić chatki na pałac bezboleśnie. Jednak końcowy efekt przyprawia o utratę tchu. Bo Bóg nie tylko przerabia naszą chatkę na pałac, ale sam się do niego wprowadza.

Mówić: „Świętość nie dla mnie” w zasadzie oznacza zaprzeczenie istocie człowieka, tak jak na przykład mówienie: „Nie potrzebuję jeść i pić”. Człowiek został stworzony tak, a nie inaczej i nie może być sobą bez jedzenia i picia, nie może też być ostatecznie sobą bez stania się świętym. Nie zmierzać do świętości oznacza więc nie spełnić swojego powołania.

Ks. dr Dominik Ostrowski
Nasz Dziennik, 31 października 2014

Autor: mj