Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Słyszałem krzyk chrześcijan

Treść

(R. SOBKOWICZ)

Z Markusem Rodem, dyrektorem niemieckiego biura międzynarodowego dzieła chrześcijańskiego Open Doors, rozmawia Tomasz M. Korczyński

Chrześcijanie z Iraku są prześladowani od wielu lat. Dlaczego dopiero teraz media głównego nurtu o nich wspominają?

– Zagrożenie Zachodu ze strony Państwa Islamskiego (IS) spowodowało, że w mediach głównego nurtu nieznacznie wzrosło zainteresowanie sytuacją prześladowanych chrześcijan, ponieważ to przede wszystkim wyznawców Chrystusa dotknął masowy exodus i brutalność działań milicji islamskich na terenie Niniwy. Lewicowe media, które utożsamiły chrześcijan z Iraku ze Stanami Zjednoczonymi, nie mają pojęcia o historycznych faktach, nie rozumieją rzeczywistej sytuacji chrześcijan, przede wszystkim nie wiedzą o tym, że oni tam byli przed islamem, że są prawowitymi mieszkańcami tych ziem. Stąd milczenie w mediach mainstreamowych o ich prześladowaniu sprawia, że chrześcijanie z Iraku, i nie tylko, są traktowani w podwójnie niesprawiedliwy sposób. Czują się jeszcze bardziej opuszczeni i osamotnieni.

Jak dziś wygląda życie chrześcijan w Iraku?

– W ostatnim czasie byłem w Irbilu, w chrześcijańskiej dzielnicy Ankawa. To, co tam zaobserwowałem, było szokujące. Wszędzie na ziemi, na betonie leżeli ludzie, ok. 70 tys. chrześcijan, którzy uciekli przed Państwem Islamskim. Otrzymali wprawdzie pierwszą pomoc, ale pozostają w tej chwili bez żadnych perspektyw, żyją bez nadziei, z dnia na dzień. Podszedł do mnie chłopiec i powtarzał cały czas: „Żadnej nadziei, żadnej nadziei, żadnej nadziei”. Byłem tam we wrześniu, przy temperaturze 50 stopni Celsjusza nie myśli się o zimie, uchodźcy byli szczęśliwi, że w ogóle przeżyli, uciekając przed terrorystami z IS. Znajdowali schronienie pod mostami, na dziedzińcach kościołów i wewnątrz świątyń. Wszędzie w dzień i w nocy ściśnięci. I zawsze jedna myśl: w momencie gdy IS wejdzie na obszar kurdyjski, wszyscy zostaniemy zamordowani. Do tego wszystkiego cały czas przybywali uchodźcy z Syrii, osiedlali się w miejscowości kurdyjskiej Dohuk; to ok. 50 tys. chrześcijan wypędzonych przez IS. Irbil i Dohuk są jeszcze takimi miejscami, gdzie milicje peszmergów są w stanie kontrolować kurdyjskie tereny i ich bronić. Jedna z matek, którą spotkałem w Dohuk, przyszła do mnie z synem i powiedziała: „To mój bohater, szedł ze mną 19 godzin w 50-stopniowym upale”. Niestety, wiele dzieci tego nie przeżyło. Już dziś musimy myśleć o tym, co będzie, gdy w listopadzie zacznie się zima, a temperatury spadną poniżej zera, osiągając minus 10 stopni. Uchodźcy nie mają żadnych ubrań na zimę, żadnego wyposażenia, żadnych namiotów; to sytuacja, która dotyczy ponad 100 tys. chrześcijan. Uchodźcy wciąż napływają, dzieci nie poszły do szkoły. Zadanie, jakie Open Doors dzisiaj sobie stawia, to wyposażenie tych ludzi w ciepłe ubrania. Kiedy zapytałem, czy wyobrażają sobie powrót do Mosulu, chrześcijanie odpowiadali mi, że nie ma tam dla nich już przyszłości, na pewno nie za ich życia. Mówili, że tyle lat żyli ze swoimi muzułmańskimi sąsiadami w pokoju, a nagle oni ich zdradzili i opowiedzieli się wyraźnie po stronie Państwa Islamskiego. Domy i własność chrześcijan przeszły w ich ręce. To oni zaznaczali na ich domach i sklepach znak „N”. Mieszkania i własność „nazarejczyków”, czyli chrześcijan, były celem, dlatego musieli jak najszybciej uciekać. Zostawili wszystko. Jedna kobieta zdołała schować kilka rzeczy dla dziecka i ratowała życie rodziny. Szli w nieznane, tak jak stali – bez walizek, bez pamiątek, zostawili wszystko za sobą. Mosul stał się wrogim miastem, w którym ich dotychczasowi przyjaciele sunnici stanęli przeciwko nim.

Jaka jest przyszłość dla chrześcijan z Iraku?

– Kiedy byłem po raz pierwszy w Iraku, w czasie drugiej wojny w Zatoce Perskiej, wówczas w tym kraju żyło ponad milion chrześcijan, z których dziś zostało mniej niż 300 tysięcy. Większość z nich pragnie wyjechać z Iraku na Zachód, zostanie może 300 osób. Nie znają języka, to nie jest ich kultura, nie mają perspektyw na pracę, a dzieci i młodzież – na edukację. W Mosulu była wyższa uczelnia, teraz to wszystko przepadło. Będąc w Libanie, spotkałem mężczyznę, który razem z liczną rodziną siedział w pustym i zniszczonym namiocie jako biedak. Przed opresją islamską był zamożnym przedsiębiorcą z własną firmą przetwórstwa drewna, żona była nauczycielką matematyki. Powiedział mi: „Teraz jestem tu, przybyłem z 5 dolarami i siedzę cały dzień w tym namiocie. Jedyną rzeczą, jaką mamy, jest ta mała Biblia. Jedyne, czego pragnę, to wyjechać z tego kraju, daleko stąd”.

Czy to jedyne nastroje, jakie tam panują? Żadnej nadziei i wiary?

– O nie, spotkałem także żywych świadków Dobrej Nowiny, którzy wykorzystują ten czas do głoszenia Chrystusa wśród muzułmanów, których prowadzą wprost do Kościoła i Jezusa. Nawrócenia setek muzułmanów w tym strasznym czasie próby są faktem. Oczywiście są też trudy wojny, grzebanie zmarłych, szczególnie traumatyczne są pogrzeby dzieci, opieka nad sierotami i inwalidami wojennymi. Jeden z chłopców, którzy posługiwali w chórze, stracił obie nogi w wyniku wybuchu granatu, ale pomimo tego doświadczenia jego ojciec niesie go na nabożeństwa i kurczowo całą rodziną chwytają się Jezusa. Jeśli ktoś ma jeszcze nadzieję, to są to właśnie chrześcijanie. Jeżeli oni znikną z Iraku, w kraju zapanuje ciemność. Pokój można osiągnąć tylko z Jezusem, to nie jest pokój polityczny. Ponadto prześladowanie powoduje, że chrześcijanie różnych konfesji zbliżają się do siebie, współpracują ze sobą, próbują zrozumieć swoją tożsamość i odkrywają, że są braćmi w Chrystusie.

Czy obserwuje Pan jakąś zmianę nastawienia Kościoła na Zachodzie do cierpiących ucisk sióstr i braci w Chrystusie?

– Tak, dostrzegalne jest powolne przebudzenie się chrześcijan z Zachodu, którzy zaczynają identyfikować się z prześladowanymi. Ten proces zachodzi. Wracając do pana pierwszego pytania, dlaczego media relacjonują rzadko albo w ogóle sytuację uciskanych – niestety problem leży jeszcze głębiej. Dopóki Kościół na Zachodzie nie jest nimi zainteresowany, to zjawisko będzie bardzo słabo rozpoznane. Przede wszystkim chrześcijanie z Zachodu powinni reagować modlitwą i pomocą finansową, nie czekając na zainteresowanie się losem osób prześladowanych przez świeckie media czy polityków.

Co jest teraz najważniejsze dla prześla- dowanych chrześcijan z Iraku, Syrii czy Libanu?

– Wydaje mi się, że najważniejsze to danie im nadziei i usłyszenie ich wołania, wręcz krzyku, aby troszczyć się o nich zarówno w obszarze kościelnym, jak i politycznym. Na pierwszym miejscu widzę konieczność opieki nad nimi ze strony chrześcijan. Abyśmy nie zapominali, bo łatwo nam stracić zainteresowanie medialnym wydarzeniem. Kto dziś pamięta o Syrii? Dziś medialny jest Irak. Nie możemy popełnić tego samego błędu, nie możemy zapomnieć o setkach tysięcy ofiar wojny, o chrześcijanach. Musimy modlić się za nich, pomagać długofalowo, regularnie. Open Doors realizuje cały czas pomoc humanitarną, ale także program wsparcia psychologicznego dla osób z wojenną traumą. Innym problemem jest to, że chrześcijanie są pomijani w obszarze polityki, ich los mało kogo interesuje. Mówi się dużo o ambitnych celach politycznych, ale wśród problemów światowych do rozwiązania nie uwzględnia się kwestii poprawy sytuacji prześladowanych chrześcijan. I to jest istotny powód, dla którego musimy pilnie stanąć po ich stronie, być ich głosem. Jeśli o nich zapomnimy, wydaje mi się, że będziemy współwinni ich sytuacji. A przyzna pan, że byłoby to nie do zniesienia.

Czym jest IS dla chrześcijan z Iraku i Syrii?

– Mówiąc o terrorze Państwa Islamskiego, zapomina się o tym, co leży u jego podstaw. Nie jest to wyłącznie grupa terrorystyczna, ale grupa islamistyczna, która wyrosła na gruncie islamu sunnickiego, dążąca do powrotu do źródła pierwotnego islamu, do korzeni islamu, który stworzył Mahomet. Ci, którzy mówią o IS jako o grupie siejącej terror, nie rozumieją, że ci ludzie wybrali pewnego dnia Koran i życie w zgodzie z prawem szariatu, a nie terror jako taki. W kołach europejskich nie mówi się o tym jawnie, politycy i media boją się o tym wspominać i poprawnie diagnozować rozwijające się dynamicznie zjawisko. Jestem przekonany, że liderzy IS, jego samozwańczy kalif, wcale nie stawiają na pierwszym miejscu siania terroru. Ich podstawowym celem jest odtworzenie praźródła islamu, jaki stworzył ich prorok Mahomet. Dlatego chcą brutalnie przeforsować i wprowadzać w życie prawo koraniczne. Krzyżują i ścinają mężczyzn, kamienują kobiety, nakazują płacić haracz niemuzułmanom, a jeśli nie są w stanie płacić podatku, są zmuszani do przejścia na islam, jeżeli chcą żyć w tym regionie. Im chodzi o to, aby chrześcijanie wyparli się Chrystusa, zrezygnowali z wiary w Niego. Stąd po ich wytropieniu i odnalezieniu nie zabijają ich natychmiast, ale przedstawiają wybór. Dają im tydzień do namysłu. Jeżeli przejdą na islam, będą żyć swobodnie na terenie kalifatu jako radykalni i dobrzy muzułmanie, jeżeli nie, muszą płacić podatek pogłówny. Niewielu chrześcijan jest w stanie to uczynić, ale i tak, niezależnie od tego, taki podatek oznacza dyskryminowanie chrześcijan. Trzeci wybór to ucieczka w celu ratowania życia. Kto pozostanie, musi się liczyć z egzekucją. Co to ostatecznie oznacza dla chrześcijan? To coś więcej niż ratowanie życia. To kwestia tożsamości religijnej, to jednoznaczne odpowiedzenie sobie na pytanie: kim jest Jezus w moim życiu? To walka prawdziwie duchowa, nie fizyczna, i konkretne pytanie: w kogo wierzysz?

A co Państwo Islamskie oznacza dziś dla nas?

– Dla nas, chrześcijan z Europy, oznacza to, aby być przygotowanym. Jak moja wiara jest zakotwiczona w Jezusie, czy rzeczywiście podążam za Chrystusem, czy tylko jestem chrześcijaninem z nazwy? Jakie znaczenie ma dla mnie wiara w moim życiu, czy jestem gotowy ponieść dla Jezusa najwyższą cenę? Kolejne wyzwanie to odpowiedź na pytanie: czy jestem w stanie realizować Chrystusowe zlecenie, aby kochać moich wrogów? Czy jestem w stanie się za nich modlić, za tych, którzy tak bardzo zbłądzili, aby także poznali prawdę? Czy świadectwem mojego życia przekonałbym wroga, że my, chrześcijanie, jako światło świata i sól ziemi rzeczywiście jesteśmy inni? Czy widać to moje chrześcijańskie DNA w konkretnych czynach dnia powszedniego? Do Państwa Islamskiego z całej Europy zjeżdżają młodzi muzułmanie, aby walczyć w dżihadzie. Czy pokazaliśmy im, kim jest prawdziwy Bóg, że ich kocha i ma dla nich plan? Czy nasze kościoły przyciągają, świadczą o Bożej miłości? Są to pytania, które stawia przed nami wyzwanie, jakim jest dzisiaj islam. Od nas, chrześcijan, zależy to, czy dotrzemy do tego młodego muzułmanina, aby w porę mu powiedzieć: „Nie musisz wysadzać się w powietrze, nie musisz ginąć w dżihadzie, ponieważ Jezus już umarł za twoje grzechy i winy”. To zostało zapomniane i stało się z czasem medialnym tabu; misja, ewangelizowanie są traktowane negatywnie. A zatem, odwracając pańskie pytanie, warto siebie zapytać nie tyle, jaki wpływ ma Państwo Islamskie na nas, ale jaki wpływ mamy my jako chrześcijanie na innych mieszkańców Europy.

Założyciel Open Doors, brat Andrew, powiedział kiedyś, że w XX wieku naj- większe wyzwanie dla Kościoła – komunizm – postawiło pytanie, czy Bóg istnieje, oczywiście Go przy tym negując, ale w XXI wieku pojawiło się wyzwanie w postaci islamu, który dąży do odpowiedzenia na inne pytanie: kim jest Bóg? Jak chrześcijanie z Polski mogą dziś w tym nowym kontekście pomóc prześladowanym chrześcijanom?

– Po pierwsze, informować, co się dzieje z prześladowanymi, zbierać informacje, aby móc efektywnie pomagać, a przede wszystkim modlić się za nich. Sprawdźcie, jak możecie pomóc. Poszukujcie chrześcijańskich dzieł, które nie tylko udzielają pomocy doraźnej, materialnej, ale duchowej, chrześcijańskiej, potrzebnej do wspomnianej walki duchowej, aby wiara uciskanych sióstr i braci przetrwała próbę. Apeluję, abyście poszukiwali organizacji chrześcijańskich działających tam, na miejscu, zaufanych i zaangażowanych w sprawę prześladowanych, które niosą im pomoc, zarówno materialną, jak i duchową.

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz M. Korczyński
Nasz Dziennik, 25 października 2014

Autor: mj