Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jak dobry ojciec wskazuje nam drogę

Treść

Ojciec Święty Jan Paweł II na Jasnej Górze, 4 czerwca 1979 r. (FOT. S. MARKOWSKI)
Ze Stanisławem Markowskim, artystą fotografikiem, filmowcem, twórcą muzyki do hymnu „Solidarności”, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Obchodzimy 36. rocznicę wyboru na Stolicę Piotrową ks. kard. Karola Wojtyły. Pamięta Pan dzień 16 października 1978 roku?

– Przyznam, że w miarę upływu czasu pamiętam sam dzień 16 października coraz bardziej jak przez mgłę, natomiast wciąż czuję w sercu emocje i radość, jakie towarzyszyły chyba nam wszystkim w związku z wyborem ks. kard. Wojtyły na Papieża.

Następnego dnia podczas spotkań z innymi ludźmi, przyjaciółmi te emocje jakby narastały. To chyba najlepszy dowód, że radość i szczęście we wspólnocie przeżywa się mocniej i wyraźniej.

Tej wspólnoty, zwłaszcza w tamtych czasach, nie było za dużo, a decyzja konklawe spowodowała, że w tym czasie i od tego czasu byliśmy bardziej razem, wokół Jana Pawła II, a przez niego bliżej upragnionej wolności.

Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z ks. kard. Karolem Wojtyłą?

– Po raz pierwszy zetknąłem się z ks. kard. Wojtyłą w 1976 r. podczas procesji Bożego Ciała. Widziałem ogromnie skupionego człowieka niosącego monstrancję z Panem Jezusem. Pamiętam też piękną homilię, jaką wówczas wygłosił. Mój starszy syn uczęszczał do przedszkola na Pędzichowie, które prowadziły siostry ze Zgromadzenia Córek Bożej Miłości, które z kolei dobrze znały ks. kard. Wojtyłę.

Siostry wraz z dziećmi organizowały przedstawienia dla księdza kardynała z okazji różnych uroczystości, które odbywały się w Pałacu Arcybiskupów Krakowskich. Te przedstawienia, których animatorką była s. Maria Goretti Nowak, bardzo podobały się i sprawiały wiele radości ks. kard. Wojtyle, który nawet nazwał to przedszkole „wesołym przedszkolem”.

Wraz z dziećmi na tych spotkaniach byli też rodzice, byłem również ja. Muszę powiedzieć, że było to coś niezwykłego: kardynał tańczył z dziećmi, brał je na ręce, bawił się z nimi, śmiał się, co pokazuje, jak ten człowiek bardzo kochał dzieci. Zresztą udało mi się to utrwalić na zdjęciach.

Z czasem coraz bardziej uświadamiałem sobie to jego umiłowanie drugiego człowieka, które było widoczne chociażby po zamordowaniu w maju 1977 r. Staszka Pyjasa, kiedy podczas procesji Bożego Ciała ks. kard. Wojtyła, nawiązując do tej zbrodni, stawał zdecydowanie po stronie prawdy. Zresztą zawsze stał po stronie pokrzywdzonych, słabszych.

Z drugiej jednak strony nigdy nie nawoływał do odwetu i odpłacania złem za zło, ale do wybaczenia. W tym, co mówił, była ogromna siła, odwaga i wezwanie do czynu, do przeciwstawiania się złu, ale nie siłą czy agresją, lecz miłością. Temu wszystkiemu towarzyszyła nadzieja na przemianę i lepszy świat.

Tę nadzieję wlewał także później w serca Polaków już jako Papież…

– Dawał nam nadzieję, dodawał odwagi w tych najtrudniejszych dla Polski czasach i była to odwaga zarówno do podjęcia drogi Chrystusa, jak i ta zwykła odwaga cywilna.

To było coś niespotykanego. Owszem, wcześniej taki czy może podobny głos można było usłyszeć podczas kazań na Jasnej Górze z ust Prymasa Stefana Wyszyńskiego i chyba tylko z nim można to było porównać. Święty Jan Paweł II był zawsze z nami, solidaryzował się z człowiekiem poniżanym. Dlatego dla mnie był to absolutny wzór przewodnika.

Niedawno o św. Janie Pawle II jako przewodniku mówił Pan podczas prezentacji swojej wystawy fotograficznej „Ku wolności z Janem Pawłem II” w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Jak odebrali to europarlamentarzyści?

– Wystawa przez pryzmat 41 zdjęć ukazuje naszą, Polaków, drogę ku wolności, którą na czele z naszym Narodem przeszedł Jan Paweł II. To, co mnie ogromnie wzruszyło, to fakt, że na otwarcie tej wystawy przyszli nie tylko Polacy, zresztą wyznający różny światopogląd, ale także eurodeputowani z innych krajów.

Przedstawiając tę wystawę, powiedziałem o Ojcu Świętym jako o najwspanialszym moim przewodniku duchowym oraz o Janie Pawle II, który rozbudzał tęsknotę do wolności i czynił to w wielu wymiarach. Dlatego słowa „wolność” i „Jan Paweł II” występują u mnie w parze i przywołuję je niejako automatycznie.

Na zakończenie, cytując słowa z hymnu „Solidarności” Jerzego Narbutta, do którego zresztą napisałem muzykę: „Lepiej byśmy stojąc umierali/ Niż mamy klęcząc na kolanach żyć”, powiedziałem: „Europo, jeśli nie chcesz klęczeć przed barbarzyńcą jednym ze wschodu i drugim z południowego wschodu, to musisz uklęknąć przed Bogiem”. Wywołało to aplauz wszystkich obecnych. Podchodzili do mnie różni ludzie z lewa i prawa, którzy w innych okolicznościach pewnie nigdy by tego nie zrobili. Usłyszałem też, że dawno już nikt w tym miejscu nie powiedział tak dobitnie o tak ważnych kwestiach, przywołując imię Boga. Myślę, że mamy taki czas, że Europa musi wybrać, najlepiej wzorując się na św. Janie Pawle II.

Miał Pan okazję fotografować z bliska Ojca Świętego wielokrotnie. Dużo zrobił Pan zdjęć Papieżowi?

– W sumie pewnie kilkaset, z czego kilkadziesiąt – nazwijmy to – węzłowych, ważnych, znaczących. I nie chodzi tu o moją subiektywną ocenę, chciałem czy nie, ale jestem pewien, że tak Pan Bóg prowadził, pozwalając mi stanąć w tym właśnie czasie i miejscu.

Tak naprawdę nigdy nie próbowałem ścigać się z innymi dziennikarzami czy fotoreporterami, którzy byli bardzo blisko Ojca Świętego, zresztą robiąc wiele fantastycznych portretów, jak chociażby Adam Bujak czy Grzegorz Gałązka.

Natomiast mnie najbardziej interesował kontekst danego wydarzenia, patrzyłem przez pryzmat Ojca Świętego na nas, Polaków. Przez tę perspektywę miałem świadomość, że ten nasz cudowny, kochany rodak, jeden z nas, wędruje po świecie i jest osobą, z którą liczą się także niewierzący, że jest autorytetem moralnym, apostołem Chrystusa. Takiego przywódcy, autorytetu moralnego nie było chyba ani wcześniej, ani nie ma dzisiaj i śmiem twierdzić, że nie będzie jeszcze długo.

Co fascynowało Pana w osobie Papieża?

– Fascynowało mnie przede wszystkim to, w jaki sposób Jan Paweł II był obecny wśród nas, jak cieszył się tą obecnością wśród swoich, jak dobry ojciec wskazując drogę, czasem karcąc, ale zawsze kochając.

Ojcu nigdy się nie odmawia, ojca zawsze się szanuje, kocha i stara się iść śladami jego wskazań. Dlatego św. Jan Paweł II był dla mnie jak drugi ojciec. Miał w sobie niezwykły dar od Pana Boga, dar ujmowania ludzi, ale jednocześnie zniewalania ludzi, ale ku dobremu. Chyba nikt, kto miał szczęście się z nim spotkać, nie pozostawał wobec tego spotkania i osoby Papieża obojętny.

Pytanie jest tylko o owoce tych naszych spotkań…

– Myślę, że w tych naszych warunkach, zwłaszcza po odejściu Jana Pawła II, nie sprawdziliśmy się jako Naród.

Co ma Pan na myśli?

– Może nie wszyscy, ale część na pewno nie zdaje egzaminu… Kiedy wydawało się, że nauka Jana Pawła II, pamięć o nim są żywe, zwłaszcza w obliczu beatyfikacji czy kanonizacji, to życie pokazuje, że mamy do czynienia ze skandalami wokół władzy, co ujawniły chociażby nie tak dawno podsłuchy czy wcześniejsze afery z mediami, wreszcie ze szkolnictwem, genderyzmem itp.

Przykre jest również to, że po odejściu tego dobrego ojca nie mamy autorytetu. Owszem, pozostały nauka, przesłania, słuchamy jego głosu, homilii w audycjach Radia Maryja, ale brakuje tego papieskiego głosu w innych mediach.

Nie wykorzystujemy w pełnym rozmiarze tego, co on nam zostawił, pozostając jedynie na powierzchni emocji, nie wgłębiając się w sedno, by coś dla siebie wybrać i kierować się tą nauką w życiu tu i teraz.

Wszystko jest moim zdaniem zbyt rozproszone. Nie chciałbym tworzyć wizji katastroficznej, ale moim zdaniem brakuje nam werwy. Mamy do czynienia z czymś, co określiłbym jako załamanie rąk, tymczasem trzeba podjąć walkę o prawdę i przyszłość naszych dzieci, naszych polskich rodzin. Nie jesteśmy sami, bo mamy potężnego orędownika w Niebie – św. Jana Pawła II.

Czy jest jakieś zdjęcie, którego okoliczności powstania wspomina Pan w szczególny sposób?

– Jest takie zdjęcie, które zrobiłem w czerwcu 1983 r. podczas pożegnania Papieża na lotnisku w Balicach. Było to podczas oficjalnych przemówień partyjnych notabli, zresztą przydługawych i nudnych. Papież stał na tle żegnających go tłumów i w pewnym momencie wykonał gest, który mógł się wydawać na pierwszy rzut oka jako otarcie potu z czoła, ale w geście tym Ojciec Święty pozostał przez kilkanaście sekund, jakby zastygł. Udało mi się uchwycić ten moment na zdjęciu.

To, że Jan Paweł II był mistykiem, to wiemy. Zresztą często na naszych oczach jakby zatrzymywał się na chwilę w kontemplacji Boga. Podobny moment, kiedy pogrążał się w modlitwie, udało mi się zatrzymać w kadrze w 1987 r. na placu Zamkowym w Warszawie pod kolumną Zygmunta, kiedy trzymając monstrancję, błogosławił cztery strony Polski, świata.

W pewnej chwili, przytulając monstrancję do czoła, jakby zastygł, nie zważając na to, że kapłan, który mu towarzyszył, chce tę monstrancję od niego odebrać. To skupienie, połączenie, jakby rozmowa bez słów z rzeczywistością transcendentną, z Panem Jezusem było aż nadto widoczne.

Po chwili tego skupienia Papież otworzył oczy, jakby wracając z innego wymiaru, w którym jeszcze przed chwilą był cały zatopiony. Dzięki teleobiektywowi mogłem niejako zajrzeć w twarz, więcej – w oczy tego mistyka. To pokazuje, że był wśród nas, ale wchodził też w bardzo intymny kontakt z Panem Bogiem.

Jedni o Janie Pawle II mówią „intelektualista”, inni „humanista”, „obrońca praw człowieka”, „Papież rodzin”. Czy jest jakieś określenie, które jest Panu najbliższe?

– „Ojciec”, po prostu „ojciec”, to był, jest mój „ojciec”. Powiedzieć „przewodnik duchowy” to mało, dlatego „ojciec”, a więc człowiek, który był bardzo blisko. Czułem jego bliskość, ciepło jego rąk zarówno wtedy, kiedy przyjmowałem Komunię Świętą z jego rąk, jak i wtedy, kiedy go fotografowałem, czułem tę bliskość. To jest szczęście, ale także coś, co jest bardzo zobowiązujące. Poraża natomiast to – i mówię to ze wstydem – że jako Naród w dzisiejszych czasach nie wychodzimy naprzeciw jego oczekiwaniom.

Czy i w jaki sposób Papież jest obecny w Pana życiu?

– Często przywołuję św. Jana Pawła II w swoich myślach i modlitwach. Był jednak taki moment, kiedy został ogłoszony świętym, że mnie zawstydził, byłem onieśmielony. W pierwszym momencie z mojej strony powstał jakby dystans do tej wielkości świętością mierzonej.

Potem jednak, oswajając się z tym faktem, coraz bardziej rozumiałem, że święty to nie żaden król, któremu trzeba budować pomniki z kamienia, ale człowiek, który żył jak my, był wielki, a jednocześnie bardzo skromny i poprzez współpracę z łaską Bożą i miłość osiągnął metę w Niebie. Nam zaś trzeba się bardziej starać, by być lepszymi, bo tego od nas oczekuje największy spośród nas, Polaków – św. Jan Paweł II.

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik, 22 października 2014

Autor: mj