Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rząd zmęczonych marionetek

Treść

Zdjęcie: Mateusz Marek/ Nasz Dziennik

Z Janem Filipem Staniłką, ekspertem w dziedzinie ekonomii politycznej w Warszawskim Instytucie Studiów Ekonomicznych, rozmawia Maciej Walaszczyk

Mamy rząd Ewy Kopacz, a właściwie nowy-stary rząd Tuska z koncesją dla frakcji Grzegorza Schetyny i Pałacu Prezydenckiego. Pan też odnosi takie wrażenie?

– Ewa Kopacz była „halabardą” premiera Donalda Tuska, jego Rydzem-Śmigłym, bo tak należy chyba ją określić, a więc osobą może niezbyt bystrą, ale bardzo lojalną. Przez przypadek staje się ona dziś akuszerem nowoczesnej formuły Platformy Obywatelskiej.

Już na wstępie Kopacz oświadczyła, że ten rząd ma dać poparcie całej Platformie. To wymowne, mając na uwadze, że to partia rządząca?

– Do tego rządu weszli wszyscy liderzy tej partii, a więc szef „spółdzielni” i szef największej frakcji wojującej z liderem tego ugrupowania. Najciekawsze jest, że w sytuacji spadającego poparcia dla Platformy Obywatelskiej staje się ona partią, której poszczególne frakcje mają dziś swoje reprezentacje i przedstawicieli w rządzie. Nie jest to więc autorytarny rząd lidera, ale taki, który wyraża układ sił w partii. Rozdział ministerialnych stanowisk nie ma w ogóle nic wspólnego z kompetencjami poszczególnych polityków, którzy otrzymali teki ministrów. Przynajmniej większości z nich. Jest to oczywiście odbicie słabości osoby samej pani premier, która jest osobą bierną, mierną, ale wierną. Jej dokonania praktycznie sprowadzają się do doprowadzenia szydłowieckiego ZOZ do upadłości i gigantycznego zadłużenia.

A nominacja dla Grzegorza Schetyny na szefa dyplomacji? Oprócz kontekstu partyjnego jego aktywność na tym polu jest taka, że w ostatnim czasie był szefem sejmowej komisji.

– Był przewodniczącym sejmowej komisji tylko dlatego, że zesłał go na to stanowisko premier Tusk w akcie upokorzenia. Jak widać, z pozycji upokorzonego rywala partyjnego można odbić się nagle do pozycji eksperta w danej dziedzinie. Proszę zwrócić uwagę, że MSZ jest resortem, w którym nie ma żadnych zasobów z punktu widzenia podziału łupów partyjnych. Schetyna w rządzie Tuska pierwotnie objął MSW, czyli najpotężniejsze ministerstwo, jeśli chodzi o rozpiętość i wielkość administracji. Teraz dostał ministerstwo trudne, geopolityczne wystawione na światło bieżących wydarzeń i niemające zasobów do budowania pozycji partyjnej. Cały ten rząd jest trochę gabinetem w stylu tzw. Małej Konstytucji, jaka obowiązywała w III RP do 1997 r., tzn. są resorty prezydenckie. Zarówno Schetyna, jak i Tomasz Siemoniak jako szef MON i jednocześnie wicepremier mogą być traktowani jako ministrowie prezydenccy.

Czy oznacza to, że prezydent chciał mieć duży wpływ na politykę zagraniczną i obronną państwa, które są obecnie dla Polski kluczowymi sprawami. Pałac Prezydencki będzie chciał dyktować rządowi jakąś wizję armii, dyplomacji i zachowania się Polski w tej trudnej sytuacji geopolitycznej, o której Pan mówił?

– To jest ciekawe pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Schetyna sam w sobie nie może budować własnej wizji polityki zagranicznej, nie jest osobą, która w tym temacie w jakikolwiek sposób siedzi. Są zresztą politycy, którzy mimo wszystko mają swoje własne poglądy w tych sprawach, zajmują się tym tematem i interesują się nim, natomiast mam wrażenie, że Schetyna nawet nie ma swoich poglądów na temat geopolityki, problemów bezpieczeństwa. Pytaniem jest dzisiaj, jaki jest jego pogląd na te problemy i kogo mianuje swoimi zastępcami? Czeka więc nas jakiś zupełny dryf i pokaz braku sterowności. I to chyba prezydent będzie chciał wywierać na politykę zagraniczną największy wpływ, pragnąc jednocześnie prowadzić na tym polu rozgrywkę z panią premier, która jest kimś w rodzaju ambasadora Donalda Tuska na wygnaniu. Można się więc spodziewać, że Bronisław Komorowski będzie mocno akcentował rolę ministrów spraw zagranicznych i obrony w tym rządzie.

Skoro Kopacz jest „ambasadorem” Tuska w kraju, to możemy spodziewać się, że ten będzie chciał utrzymać kontrolę nad jej gabinetem i poczynaniami swojej zaufanej?

– Skoro został przewodniczącym Rady Europejskiej, to po prostu nie będzie miał na to czasu. Proszę pamiętać, że będzie tam wszędzie otoczony obcokrajowcami. W jego gabinecie politycznym pracować będzie może dwóch Polaków. W każdym razi ludzie, którzy go dotychczas na co dzień otaczali, tacy jak Paweł Graś czy Igor Ostachowicz, nie pojadą z nim do Brukseli. Tusk jest rzucony na głęboką wodę. W swojej nowej codziennej pracy i życiu będzie funkcjonował w otoczeniu obcojęzycznym i obconarodowym. Jego poprzednik, były premier Belgii Herman Van Rompuy, świetnie się w tych warunkach odnajdywał. Był w przeciwieństwie do Tuska kimś w rodzaju wirtuoza biurokratycznego, który bardzo dobrze sobie radzi z negocjacjami, ustawianiem różnych stanowisk, był człowiekiem bardzo koncyliacyjnym. Tusk tymczasem wchodzi w gorący okres, będzie bardzo zajęty, Unia przechodzi gorący kryzys. Tymczasem w Platformie nie pozostawił żadnych zastępców i następców, nie ma po nim żadnej sukcesji, a sprawując urząd premiera, coraz bardziej zamykał się w swojej rządowej twierdzy, wyrzucając wszystkich silnych polityków ze swojego gabinetu. Dlatego ci silni dziś, w czasie jego nieobecności, będą starali się zagospodarować i zawalczyć teren pozostawiony przez Tuska. Ewentualna zmiana władzy, jeśli nastąpi, uniemożliwi mu powrót do polskiej polityki. Spodziewać się przecież można, że nowy rząd Jarosława Kaczyńskiego będzie chciał go rozliczyć, bo powodów do tego, by ciągać Tuska po sądach i komisjach śledczych, jest bardzo wiele. Dlatego, moim zdaniem, Tusk opuszcza PO.

Ale w rządzie Ewy Kopacz jest większość ministrów, których odziedziczyła po jego gabinecie. Szczególnie na stanowiskach społecznie newralgicznych – pozostają więc ministrowie gospodarki, finansów, zdrowia, edukacji. To będzie rząd kontynuacji, czy Kopacz jest w stanie nadać mu jakiś nowy ton?

– Mamy jedną analogię, by porównać tę sytuację, i jest nią rząd Marka Belki. Był to jednak gabinet silnie ekspercki, choć byli w nim też politycy, ale nie z pierwszej linii partyjnych sporów. Byli to ludzie tacy jak Jerzy Hausner o pewnych poważnych ambicjach reformatorskich. Rząd Ewy Kopacz jest jego zupełnym zaprzeczeniem. Jest to rząd marionetek, zmaltretowanych liderów politycznych drugiego rzędu. Jeśli nie zanotuje on cyklicznego wzrostu gospodarczego, a na taki się nie zanosi, bo sądząc po danych, nadchodzi spowolnienie, to będzie to rząd, który będzie się coraz mocniej i stopniowo dezintegrował. Będziemy świadkami narastania w nim konfliktów. Stabilizującą rolę w nim będą na pewno stanowili ministrowie bez ambicji jak Szczurek, jednak żadnego mandatu do zmiany mieć przecież nie będą. Tymczasem rysują się problemy. Górnictwo jest na skraju upadku, a rządowe pomysły na uzdrowienie sytuacji są jedynie tymczasowym rozwiązaniem. Bo jak inaczej ocenić pomysł poupychania deficytowych kopalń po spółkach, które są jeszcze rentowne? I to pokazuje, jaki jest generalny pomysł rządu Ewy Kopacz na Polskę.

Jak długo będzie trwał? Czy niedługo zmieni się jego skład?

– Pewnie do końca tej kadencji Sejmu. Dłuższego życia mu nie wróżę.

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik, 20 września 2014

Autor: mj