Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tusk w krainie utopii

Treść

„Emerycie! Tusk da Ci 36 zł podwyżki!” – donosiła jedna z gazet nazajutrz po sejmowym występie premiera. Ta rewelacja zawiera jednak nieścisłości. Po pierwsze, Tusk nikomu nic nie może „dać”. Bo ani on, ani jego ministrowie nie dołożyli przez całe lata do PKB ani grosza. Przeciwnie – premier i jego świta czerpią garściami z naszych kieszeni. Finansują jeszcze sobie prywatne obiady i kolacje, a szef rządu kupuje za nasze pieniądze sukienki własnej żonie. Nawiasem mówiąc, obraziłabym się na męża, gdyby kupował mi stroje ze służbowych funduszy. Czułabym się jak część jego kancelaryjnego uposażenia.

Po wtóre, w informacji pomija się horrendalne podwyżki, jakie premier szykuje państwowym urzędnikom. Chodzi tu o tak zwane czternastki dla państwowej kadry i kwoty wypłacane raz w roku o równowartości trzech miesięcznych pensji. Warto pamiętać, że w kraju mamy już niemal milion służbistów na państwowym wikcie. Zarabiają oni więcej niż prywatni przedsiębiorcy. Do tego dochodzą ich rodziny. Nie sądzę, by w najbliższych wyborach wszyscy oni chcieli pożegnać się ze swoim dotychczasowym dobrostanem. Tak więc premier i jego ekipa nie muszą się nawet specjalnie starać w kolejnych wyborach. Wystarczą głosy urzędniczej wielomilionowej grupy (wraz z rodzinami), która przez siedem lat przyzwyczaiła się do niczym niezmąconego bytowania. I nie mają tu żadnego znaczenia jej poglądy polityczne czy ekonomiczne.

Powakacyjne wystąpienie premiera zawierało wiele sygnałów o utrzymaniu ich status quo. Do tego jeszcze – jak resztki z pańskiego stołu – wpadną niewielkie datki wspierające emerytów i rodziny wielodzietne. I to wystarczy. Reszty dopełni darmowy PR medialnych dziennikarskich gwiazd i ich telewizyjnych stacji. Nawet gdyby public relations szefa rządu całkowicie miało się załamać. Nawet gdyby Igor Ostachowicz, jeden z najbardziej zaufanych medialnych doradców premiera (pisarz z zamiłowania), miał pisać już tylko kolejne tomy „Nocy żywych Żydów”, wizerunek Donalda Tuska nie ulegnie zmąceniu.

Od pierwszych dni postawił on na zarządzanie wizerunkową kartą, a nie państwem. Nie przypadkiem w 2007 roku w trzygodzinnym exposé ponad 100 razy przywołał słowa „miłość” i „zaufanie”. Gdy teraz, w ósmym roku urzędowania, swoje wystąpienie skraca do pół godziny, by wypchnąć na sejmową mównicę spłoszonych ministrów, wie, że nic mu już nie zagrozi. Przez lata doprowadził kraj i społeczeństwo do takiego stanu, że nie ma już znaczenia, co komu naobiecuje. Komu pogrozi pięścią, a komu palcem w bucie. Nikt (poza dworskimi mediami i urzędniczą rozleniwioną kohortą) od dawna już go nie słucha i nie bierze poważnie. Tych ostatnich zaś patologicznie od siebie uzależnił, i to oni znów za nim staną murem. Nawet gdyby miał nagle rozpłynąć się we mgle. Czy to jednak wystarczy, by i tym razem sprytny Tusk ocalił swoją skórę?

Autorka jest medioznawcą, wykładowcą w WSKSiM.

Hanna Karp
Nasz Dziennik, 29 sierpnia 2014

Autor: mj