Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ks. Bolesław Stefański (1910-1964)

Treść

Był pierwszym księdzem skazanym przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie na karę śmierci, chociaż nikogo nie zabił ani nie popełnił żadnej zbrodni. Jedyną jego "winą" był brak złudzeń, że samozwańcza władza zainstalowana w Polsce przez Związek Sowiecki jest nową okupacją, a nie żadnym "wyzwoleniem". Jako patriota dołączył do żołnierzy podziemia niepodległościowego, by stawić opór sowietyzacji kraju, podjąć walkę o odzyskanie wolności. Cena, jaką zapłacił, była ogromna.
Zapomnianą postać ks. Bolesława Stefańskiego, kapłana archidiecezji warszawskiej, kapelana Narodowych Sił Zbrojnych, przypomniał kilka lat temu dr Jacek Żurek, historyk IPN. Jego męczeńską drogę życia odtworzył na podstawie akt sądowych, protokołów, zeznań - dokumentów tendencyjnych i jednostronnych. Jednak nawet te materiały pokazują szlachetność i czyste intencje kapłana, którego funkcjonariusze bezpieki nie określali inaczej jak "bandyta".
Kapłańska droga
Ksiądz Bolesław Stefański urodził się 17 września 1910 r. we wsi Kochowo na Mazowszu, należącej do parafii Maciejowice. Rodzice - Antoni i Zofia z domu Łosko, prowadzili niewielkie gospodarstwo, z którego musieli utrzymać ośmioro dzieci. Musieli bardzo dbać o ich wykształcenie, skoro Bolesław uczył się najpierw w Gimnazjum św. Jacka w Krakowie, a potem w Gimnazjum św. Stanisława w Warszawie. Po maturze w 1931 r. wstąpił na Wydział Matematyczno-Przyrodniczy Uniwersytetu Warszawskiego. Po otrzymaniu absolutorium z chemii przerwał studia - odpowiedział na głos powołania i wstąpił do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie.
Był ostatnim rocznikiem, który otrzymał święcenia w niepodległej Polsce - 9 lipca 1939 r. przyrzekł posłuszeństwo ks. bp. Stanisławowi Gallowi. Pierwszą placówką duszpasterską ks. Stefańskiego był wikariat w Kocierzewie koło Łowicza. Tam przeżył wybuch wojny, był świadkiem brutalności armii niemieckiej wobec ludności cywilnej. Cudem uniknął śmierci z rąk Niemców - prowadzony na rozstrzelanie w grupie mężczyzn zdołał uciec. Kule przeszyły jedynie płaszcz i sutannę. Ksiądz Stefański wierzył, że swoje ocalenie zawdzięcza Matce Bożej Częstochowskiej, której ryngraf nosił stale na piersiach.
Czas wojny, po przeniesieniu z Kocierzewia, spędził w Sochaczewie i w Grójcu, gdzie był kapelanem szpitala i więzienia oraz prefektem w szkole handlowej.
Czas wojny
Rekonstruując okupacyjną działalność ks. Stefańskiego, dr Jacek Żurek przypuszcza, że w Sochaczewie wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, przyjmując pseudonim "Stefan". Polityczne sympatie skierowały go do Stronnictwa Narodowego, z którym związał się na przełomie 1940 i 1941 r. jako kierownik organizacyjny w powiecie sochaczewskim. Po przeniesieniu do Grójca został prezesem powiatowej organizacji Stronnictwa. Współpracował też z Szarymi Szeregami, wydając konspiracyjne pisma "Na posterunku" i "Służba". Miary jego patriotycznej postawy dopełnia pomoc Żydom, którym ks. Stefański wyrabiał nowe, "aryjskie" dokumenty, a na plebanii przechowywał ukrywające się osoby.
Działalność konspiracyjna ks. Stefańskiego nie uszła uwagi Niemców, zagrożony aresztowaniem zdecydował się szukać bezpiecznego schronienia w oddziale partyzanckim Armii Krajowej porucznika "Pęka", a później porucznika "Zyga". Za okazane męstwo otrzymał Krzyż Virtuti Militari IV klasy.
W ostatnich miesiącach wojny, po powrocie do zrujnowanej Warszawy ks. Stefański osiadł jako wikary w parafii św. Józefa na Kole. Poza pracą duszpasterską podtrzymywał kontakty polityczne z działaczami Stronnictwa Narodowego, a później włączył się w antykomunistyczną konspirację zbrojną - związał się z oddziałem poakowskim działającym pod dowództwem Juliana Sałanowskiego w Markach pod Warszawą. W grudniu 1945 r. został mianowany komendantem Pogotowia Akcji Specjalnej - zbrojnej formacji Narodowego Zjednoczenia Wojskowego - na Warszawę. Działał bardzo aktywnie, utrzymując kontakt z grupami konspiracyjnymi w Markach, w Grójcu i na warszawskiej Woli. UB musiał w końcu wpaść na jego trop, udało się też funkcjonariuszom zwerbować do współpracy osoby z otoczenia księdza Stefańskiego.
W rękach oprawców
1 czerwca 1946 r. na ulicy Chłodnej ks. Stefański został aresztowany. Ubecy przemocą uprowadzili go do samochodu, grożąc, że ma siedzieć cicho. Przewidując, jaki czeka go los w ubeckiej katowni, ksiądz usiłował wyrwać się oprawcom. Obezwładniony, został postrzelony w nogę. Mimo to tego samego dnia rozpoczęto intensywne przesłuchania ks. Stefańskiego w okrytym ponurą sławą więzieniu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Sierakowskiego 7 na Pradze. Nietrudno sobie wyobrazić, jak przebiegały te "badania", skoro po kilku dniach księdzu amputowano przestrzeloną nogę, którą zaatakowała gangrena.
To był dopiero początek wyrafinowanych udręk, jakich nie szczędzili kapłanowi oprawcy. Daleki krewny ks. Stefańskiego, ks. Jan Sitnik, który 8 czerwca 1946 r. poprosił kurię metropolitalną o podjęcie interwencji u ministra bezpieczeństwa Stanisława Radkiewicza, tak opisywał sytuację uwięzionego kapłana: "Postrzelono go i w takim stanie trzymano go w więzieniu i bito bez wszelkich uczuć humanitarnych. Po dwóch dniach katowania w Szpitalu Przemienienia Pańskiego amputowano mu nogę i znowu wzięto do więzienia. Pozbawiono go: 1. pociechy religijnej, 2. niezbędnej w takim stanie opieki lekarskiej, 3. odwiedzania go przez najbliższych". Prymas August Hlond nakazał wysłać pismo do Radkiewicza z pytaniem o los ks. Stefańskiego.
6 czerwca 1946 r. ks. Stefański został tymczasowo aresztowany - postanowienie podpisał podprokurator Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Warszawie Maksymilian Lityński. W czasie śledztwa funkcjonariusze stosowali brutalne metody, by zmusić kapłana do samooskarżenia się o czyny, których nigdy nie popełnił. Chcieli obarczyć go odpowiedzialnością za rzekomą współpracę Caritas z "bandami", powiązać PSL ze zbrojną konspiracją, a nawet przypisać próbę zamachu na marszałka Jugosławii Josipa Tito podczas jego wizyty w Warszawie. Śledztwo zakończono 26 listopada 1946 roku.
Przygotowując proces, komuniści, którzy właśnie szykowali się do wyborów do Sejmu, podjęli decyzję, że w ramach brutalnej rozprawy z opozycją proces będzie miał charakter pokazowy. Propaganda wytoczyła przeciwko ks. Stefańskiemu arsenał pomówień, oszczerstw, atakując i oczerniając cały stan kapłański. "Splamił suknię duchowną. Ksiądz na czele bandy w Warszawie", "Prefekt i jego uczniowie w bandzie terrorystycznej" - całkowicie dyspozycyjne wobec władz gazety nie szczędziły księdzu obraźliwych epitetów, przygotowując grunt pod wydanie wyroku skazującego.
Tortury, bestialskie traktowanie w czasie śledztwa odbiły się na stanie zdrowia księdza. Zapadł na ciężką chorobę psychiczną, miał omamy, słyszał "przemawiające do niego głosy". To jednak nie stanowiło żadnej przesłanki łagodzącej dla sądu, rozprawa rozpoczęła się 17 grudnia 1946 roku. Przepadł wniosek adwokata o zbadanie księdza w związku z jego zaburzeniami psychicznymi. Sąd nie dopuścił też jako świadków osób, które chciały zeznawać o jego pomocy Żydom w czasie wojny.
W więzieniu
Wyrok zapadł 23 grudnia 1946 r.: ks. Stefańskiego oskarżono o próbę "obalenia ustroju", orzekając karę śmierci, utratę praw na zawsze i konfiskatę mienia. Komunistyczny wymiar niesprawiedliwości nie miał litości dla prawdziwych patriotów. Mimo skierowania przez ks. Stefańskiego prośby o łaskę do Bieruta wyrok został utrzymany w mocy. Także Najwyższy Sąd Wojskowy orzekł, że skazany "na łaskę nie zasługuje".
Dopiero gdy w styczniu 1947 r. odbyły się sfałszowane przez komunistów wybory do Sejmu, władza postanowiła objawić łaskawość. Pokazowy proces spełnił swoje zadanie propagandowe, a więzień został zniszczony i nie przedstawiał zagrożenia dla "ludowego" państwa. Po zamianie kary na dożywocie 27 marca 1947 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie na mocy "amnestii" zmniejszył karę do 15 lat. Ksiądz zachował życie, ale przy jego stanie zdrowia nawet ten wyrok oznaczał powolną śmierć w więzieniu. Chorego kapłana-inwalidę osadzono w ciężkim więzieniu we Wronkach, gdzie umieszczono go w celi z innymi księżmi. Dopiero po trzech latach służba więzienna zainteresowała się jego stanem zdrowia - księdza poddano leczeniu w szpitalu więziennym we Wrocławiu. Kolejne interwencje Kościoła, m.in. Prymasa Stefana Wyszyńskiego, o zwolnienie ks. Stefańskiego przechodziły bez echa. Kapłan przerzucany był od więzienia do szpitala, w tych warunkach choroba psychiczna pogłębiała się, wyniszczając jego zdrowie. Nawet w takiej sytuacji ks. Stefański zachowywał godną postawę, pod koniec 1951 r. naczelnik więzienia we Wronkach wydał o nim opinię, że "jest więźniem hardym i zarozumiałym. W trakcie przeprowadzonych rozmów i z toku obserwacji stwierdzono, że jest nadal wrogiem Polski Ludowej".
Bez zasług za życia
Gdy stan zdrowia ks. Stefańskiego był krytyczny, w styczniu 1954 r. władze zdecydowały o jego warunkowym przedterminowym zwolnieniu z więzienia. Powrócił do parafii św. Józefa na warszawskim Kole, ale nie do normalnego życia. Nigdy już nie odzyskał zdrowia ani - w oczach władz - dobrego imienia. W ograniczonym zakresie na krótko podjął obowiązki kapłańskie, jednak straszne przejścia spowodowały wyłączenie księdza z wielu zajęć. Choroby, cierpienia, trudności w kontaktach z otoczeniem naznaczyły jego ostatnie lata życia ciężkim krzyżem. Przedwczesna śmierć przyszła 8 lutego 1964 roku. Ksiądz Stefański został pochowany w grobie rodzinnym na cmentarzu w Maciejowicach. Dopiero po latach, w 1992 r., sąd orzekł nieważność wyroku i uznał, że ksiądz prowadził "działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego".
Małgorzata Rutkowska
"Nasz Dziennik" 2009-09-26

Autor: wa