Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Edyta

Treść

„Co to za dziewczyna?” – myśleli a nawet pytali się nawzajem niektórzy mnisi: nade wszystko ci, którzy regularnie podczas modlitw lustrują wzrokiem kościół. Ze znajdującego się wyżej chóru widzi się wszystkich całkiem nieźle, tylko trochę daleko. Ale i z tego oddalenia można jakby wyczuć „charakter” osoby: elegancka, zakompleksiona, narcystyczna albo psychopatyczna. To prawda, że już sam układ ciała, sposób ubioru, ruchy bardzo wiele mówią o danej osobie. Tak, niektórzy mnisi mają w tych chórowych obserwacjach kościelnej nawy całkiem niezłe doświadczenie. Niby są skupieni, nawet mają ręce przykładnie złożone, jednak oczy strzelają im na prawo albo lewo (zależnie po której stronie chóru stoją), co zresztą z drugiej strony, tj. z kościelnej nawy wygląda komicznie: można powiedzieć wychodzi, jak na dłoni, cała prawda o nich. Takie gapienie jest nieraz silniejsze od danego mnicha. Uskuteczniając je intensywnie pokazuje faktycznie, czym żyje – stopień jego integracji tak egzystencjalnej, jak i duchowej. Nie darmo wedle św. Benedykta dopiero na dwunastym stopniu pokory mnich nie tylko w sercu, ale także w samej postawie okazuje zawsze pokorę oczom ludzi, a mianowicie w czasie Służby Bożej, w oratorium, w klasztorze, w ogrodzie, w podróży, na polu, czy gdziekolwiek indziej, bez względu na to, czy siedzi, chodzi, czy też stoi, zawsze niech ma spuszczoną głowę i oczy skierowane ku ziemi (RB 7, 62-63).

Ci jednak na niższych stopniach pokory nie mogli więc jej nie zauważyć. Skromnie, lecz elegancko ubrana w letnią, jasną sukienkę i pasujący do tej sukienki kapelusz. Spod niego przede wszystkim widziało się duże, ciemne oczy o przenikliwym, nieco melancholijnym, ale i jasnym spojrzeniu. Widać było wielką osobowość, jednak tak naturalnie i pięknie pełną kobiecego wdzięku: zaiste w zestawieniu wyjątkowym i wyśmienitym. Choć wcale tego nie chciała, nie mogła nie zwrócić na siebie uwagi.

Nie była nadmiernie pobożna, za to bardzo uważna. Można by to inaczej ująć, że była dogłębnie normalna: trzeźwa i praktyczna. Aż dziwiło, że przychodziła do klasztoru. Czego tu mogła szukać? Wydawała się zbyt inteligentną, zbyt wytworną, by uczestniczyć w modlitwie mnichów. Tego typu kobiety jeśli przychodziły to na chwilę – z ciekawości, zazwyczaj w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Stają zazwyczaj przy wejściu do kościoła.  Ta była zawsze sama. I przychodziła regularnie. Siadała w jednej z pierwszych ławek. To musiało intrygować obserwatorów.

Najbardziej zorientowany z nich wkrótce puścił w obieg wiadomość, że wytworna, intrygująca pani spotyka się z opatem. Regularnie. Nie było to oczywiste odkrycie, bo opat miał swoją rozmównicę, ale ten współbrat zawsze wszystko wiedział pierwszy. Niektórzy pomyśleli, że może to jakaś kandydatka na mniszkę. Prawie wszyscy byli nieco, zwyczajnie, po męsku, zazdrośni. Zwłaszcza ci mnisi, którzy mieli zastępy swoich córek duchownych. Naturalnie rodziło się w nich pytanie: czemu nie przyszła do mnie? Ktoś nawet zaczynał się czuć zgorszony, próbując poddać w wątpliwość postępowanie opata. Dziewczyna (a raczej jednak kobieta) była jednak bardzo dyskretna, ale i systematyczna. To tym bardziej intrygowało. Zmieniały się pory roku i jej sukienki. Także kapelusze. Komuś udało się ją zobaczyć i bez kapelusza – miała włosy gładko spięte z tyłu głowy, co czyniło ją nieco starszą. Ci, którym udało się ją zobaczyć nieco z bliska dawali jej dobrą czterdziestkę. W rzeczywistości miała niewiele mniej.

Piękna nieznajoma regularnie pojawiała się na klasztornych modlitwach przez pięć lat. Była nawróconą Żydówką, filozofem, ale pracowała jako nauczycielka. Opat był jej pierwszym kierownikiem duchowym. Zachęcał do pracy w świecie i dawania świadectwa wierze w środowisku, w którym żyła. Próbowała. Była bardzo ceniona – zwłaszcza za mądrość i wdzięk. Zakochał się w niej jeden z kolegów ze studiów, któremu ich wspólny profesor wróżył wielką przyszłość. Wymieniali sporo listów, w których dominujące tematy filozoficzne przeplatały się z coraz śmielszymi wzmiankami o miłości czy tęsknocie. Nasza bohaterka przynosiła te słowa i towarzyszące im myśli do opackiego kościoła – na liturgię, na adorację i, w mniejszym stopniu, do opata. Decyzję podjęła jednak sama. Głos Pana Jezusa był silniejszy. Powiedziała zakochanemu w niej koledze: nie. Niedługo potem przestała przychodzić do opactwa. Szybko najlepiej poinformowany brat sprzedał współbraciom wiadomość, że wstąpiła do Karmelu. Potem odkrył, że opat pojechał na jej obłóczyny.

Niedługo potem wybuchła wojna. Z racji na swe pochodzenie nasza bohaterka była zagrożona. Zmieniła klasztor, ale ostatecznie jednak wpadła w ręce Niemców, którzy wywieźli ją do Auschwitz, gdzie ostatecznie zginęła. Pięćdziesiąt sześć lat potem została kanonizowana a następnie ogłoszona Współpatronką Europy. Nazywała się Edyta Stein.

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.

Źródło: ps-po.pl, 22 stycznia 2020

Autor: mj

Tagi: Edyta