Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ojciec Kasjan

Treść

„Najważniejsze, byś sobie znalazł odpowiednią niszę i stopniowo ją zagospodarowywał” – usłyszał nasz bohater kilka dni po wstąpieniu do klasztoru. Zaskoczyły go te słowa i zabolały. Przecież wstąpił do klasztoru „aby tracić”. Zostawił świetnie zapowiadającą się karierę, pieniądze, kontakty. Miał więcej niż niszę. A tutaj takie rady! Żałosne! Faktycznie, dostrzegł, z czasem we własnej wspólnocie takich właśnie „specjalistów” – owszem docenianych z zewnątrz, chętnie zapraszanych, publikujących. Coś mu jednak w tym nie grało. Nie zestrajało się z radykalnymi wezwaniami Ewangelii do porzucenia wszystkiego i kroczenia za Panem Jezusem niosąc krzyż.

Zwyczajne i długie dni klasztornej codzienności okazały się dobrą weryfikacją tego odczucia. Przechodząc przez nowicjat i kolejne stopnie formacji późniejszy Ojciec Kasjan zrozumiał, po co może być ta nisza. Chroni przed ludzkim tylko odbiorem bezkresu Bożej perspektywy. Naturalnie człowiek potrzebuje bowiem oparcia w czymś, co daje mu pewność, spokój: rozwijany własny temat, studium o działalność, przynoszące z czasem uznanie i pozycję nie tylko we wspólnocie. To taka forma stałości, tłumaczyli mu „mieszkańcy nisz”: Funkcje i urzędy klasztorne się zmieniają, musisz więc sobie znaleźć przestrzeń, w której trwasz i coś znaczysz. Inaczej zginiesz.


Nasz bohater nie mógł się z tym pogodzić. Czemu szare, zwyczajne popołudnia, wypełnione nierzadko mało sensowna krzątaniną miałyby być gorsze? Czuł, że przez nie bliżej mu do Pana Jezusa. Właśnie w ogołoceniu z tego, co po ludzku mogłoby się mu należeć.


Jego miejsce było więc …”między niszami”. Nie odmawiał prac czy posług, na które „niszowcy” nie mieli czasu czy po prostu ochoty. Wszak mieli nieustannie ważne terminy, wyjazdy i zobowiązania. Nisze absorbowały, stawały się oknem na świat. „Mnich musi być dzisiaj istotnie obecny w świecie” – tłumaczyli. Stąd często nie było ich w klasztorze. A jak byli, to przygotowywali się do kolejnych wystąpień czy wyjazdów.

Ojciec Kasjan miał więc ręce pełne roboty. Zwyczajne posługi. Kiedy przyjął święcenie kapłańskie spadło nań wiele działań duszpasterskich. Wysoko wyspecjalizowanych „niszowców” szkoda było dla „zwyczajnych ludzi” odwiedzających klasztor. Nasz bohater oprowadzał więc niestrudzenie wycieczki, rozmawiał z ludźmi, spowiadał. Czuł, jak dni mu uciekały, jak ma coraz mniej gruntu do oparcia się. Tym lepiej było mu przed Panem Jezusem, w wieczornej samotności utkanej ze zmęczenia. Czuł jednak się wolny, niesiony na skrzydłach Ewangelii.

Tymczasem mieszkańców „nisz” było coraz więcej. Młodzi kandydaci pod wrażeniem starszych „niszowców” bardzo prędko zaczynali poszukiwania własnych nisz. Nieraz w pobliżu nisz już istniejących. A i pracy w klasztorze było coraz więcej. Nie szło wręcz ją dobrze wykonać. Stąd pojawiało się coraz więcej pracowników. Do obowiązków Ojca Kasjana doszła także troska o nich. Stał się łącznikiem pomiędzy nimi a „niszami” współbraci.

Oparcia ludzkiego było jeszcze mniej. Na jaw wychodziło tyle ludzkich problemów. Widząc jego otwartość i dyspozycyjność, ludzie opowiadali Ojcu Kasjanowi własne życie. Byli wdzięczni, że przynajmniej ich wysłuchuje. On czuł się „objadany”: z czasu, cierpliwości, energii. Ale, paradoksalnie, zbliżało go to jeszcze do Pana Jezusa ogołoconego przez ludzką bezwzględność bardziej jednak chyba nieświadomą niż przewrotną. Czuł się jedynie chwilowym towarzyszem, przechodniem wśród ludzkich spraw. Ludzie przychodzili, odchodzili. Zostawiali emocje, tęsknoty, poczucie bezsilności. Nic nie miał z tych kontaktów prócz częstego poczucia bezradności. Ale i to była kolejna przestrzeń bliskości z Panem Jezusem.

Kiedy wieczorem pozostawał w kościele sam, czuł pokój – mimo coraz większego utrudzenia i poczucia samotności. Współbracia z nisz, którzy wieczorny czas skwapliwie wykorzystywali do posuwania na przód własnych, „niszowych” zadań dawno przestali go już traktować poważnie. A jeśli to o tyle, o ile był im potrzebny, by mieli więcej czasu na ważne zajęcia w niszy. Przyjmował to z pokorą. Nieco z humorem. Widząc ich starania i ambicje, kultywowanie kontaktów, które pomagają im rozwijać własną „niszę” przez pryzmat własnej „kariery”, którą zostawił uśmiechał się tylko. Nie, nikogo nie sądził. Nie potępiał. Każdy ma wszak swoje życie i swoją „sprawę” z Panem Jezusem. Nawet w „niszy”. Jasne.

Ojciec Kasjan chciał jedynie, z czystym sumieniem i spokojnym sercem jak najpiękniej odpowiadać swoim życiem na znamienne pytanie, które Pan Jezus stawia codziennie, zwłaszcza w szare, długie dni, czy jałowe od zmęczenia lub frustracji wieczory, kiedy chce się gdzieś uciec, wyrwać – i dobrze mieć wtedy pod ręką choćby niewielką „niszę”: Przyjacielu, po coś przyszedł? (Mt 26,50) (RB 60,3)


Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.

Źródło: ps-po.pl, 18 września 2019

Autor: mj

Tagi: Ojciec Kasjan