Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kubuś Puchatek stał się czymś wspólnym, i to cennym, bo wspólnym uśmiechem

Treść

Igor Borkowski: Trzeba dopowiedzieć kwestię związaną z rolą Puchatka. Postać, wyobrażenie… co on takiego zrobił, że wywarł aż taki mocny wpływ? Rozumiem, że nie tylko jakiś indywidualny, jednostkowy, podług gustu, ale raczej miał wpływ pokoleniowy, formował was wszystkich. Pytam dlatego, że dzisiaj Kubuś Puchatek, mówię o postaci, o książce, o bohaterze zbiorowym, jest chyba dość mocno zbanalizowany i zinfantylizowany. Coś sprzedaje, kubki, maskotki, jakiś klimat, może garść przesłań przez internetowe obrazki. Przeczuwam, że mówimy jednak o czymś zupełnie innym niż roztkliwiające: Kubusiu? Tak, Prosiaczku…

Małgorzata Borkowska OSB: Kubuś Puchatek… Zrozum, jest ponury świat socrealizmu. Wchodzi w ten świat Kubuś i robi farsę z tej uroczystej ponurości, ze schematu. Po pierwsze, książka jest uroczo pogodna, a myśmy wtedy odwykli od rzeczy pogodnych. Po drugie, książka jest taka, że działa na wszystkich; zdarzają się oczywiście tacy, którzy nawet Puchatka nie cenią, ale to niewielki procent ludzi. Cała masa ludzi mogła raz wreszcie doświadczyć czegoś wspólnie, doświadczyć spontanicznie, w niewymuszony, niezadekretowany sposób. Można było się razem uśmiechnąć na widok Kubusia Puchatka. Podkreślam: razem się uśmiechnąć. Nic nie łączyło nas, dołów społecznych, z górą partyjną, ale też i nas między sobą niewiele wtedy łączyło. Poza strachem i – jak mówiłam – prywatną przyjaźnią. A prywatnie to też i góra partyjna uśmiechała się na widok Puchatka, prywatnie, nie na zjeździe, ale się uśmiechała.

Pamiętaj jeszcze też, że nie było wtedy telewizji, w znaczeniu jakiegokolwiek powszechniejszego do niej dostępu. U nas w domu telewizor pojawił się gdzieś po roku 1960. Czasy Kubusia to wczesne lata 50. A telewizja, przy swoim ogłupiającym częściowo działaniu, też ma jakiś łączący wpływ. Jeśli spiker rzuci jakiś kawał, to on dociera jednocześnie do iluś milionów ludzi i oni zaraz mogą się nim dalej przerzucać, wiedzą, o co chodzi. Tego wcześniej nie było. Co mieliśmy wspólnego? Jakieś radiowe audycje, często idiotyczne, i gazety, których nikt nie czytał. (Kupowało się je przed świątecznym sprzątaniem, żeby nakryć wypastowaną podłogę.)

Myśmy mieli niewiele tego, co łączy, niewiele wspólnego. Trochę koncesjonowanego, przemyconego piękna, takiego jak zespoły „Mazowsze” czy „Śląsk”. Kubuś stał się czymś wspólnym, i to cennym, bo wspólnym uśmiechem. Mógłby ktoś zaraz skoczyć, że przecież mieliśmy Kościół jako wspólnotę. Tak, ale Kościół był dla wierzących, a niewierzący byli poza obszarem jego oddziaływania. Ten Kubuś, który się wtedy nagle pojawił, był wyjątkowo cenny, bo obejmował jednych i drugich.

Kubuś był ponad podziałami, nie trzeba było się deklarować do żadnej ideologii, by się zachwycać Kubusiem Puchatkiem, śpiewać mruczanki, przerzucać się cytatami.

Nie umiem dzisiaj tylu mruczanek, ile umiałam w latach 60., ale do dziś część pamiętam. Bo i teraz, wiesz, zdarza mi się do Kubusia zajrzeć. No teraz mam go już w oryginale, ale to nie ma znaczenia. Gdy pierwszego SMS-a wysłałam: z trudem napisawszy w nim jedną literę, bo nie umiałam wyłączyć korekty i ta mi bruździła… Napisałam zresztą tę literę, którą chciałam: A. I natychmiast Krystyna, do której to wysłałam, odpisała mi cytatem z Kubusia Puchatka, cytatem odnoszącym się do sceny, kiedy to Kłapouch rysował A. Bo uprawiał wiedzę. Nawet i teraz jeszcze przerzucamy się tymi dawnymi spajającymi cytatami. Poza tym taki cytat jest doskonałym skrótem myślowym, daje cały ogród skojarzeń.

 

On, Kubuś, czegoś uczy?

Radości, po prostu radości. Może to teraz nie jest tak ważne, ale wtedy dawka radości, uśmiechu, humoru to było coś ogromnie ważnego.

Zestawienie, które przychodzi mi teraz do głowy, to zestawienie z Kubusiem Puchatkiem… Lewisa. To jeden z autorów, którym najwięcej zawdzięczam; czytałam go na studiach dopiero i dał mi kilka zupełnie podstawowych rozróżnień. Takich rzeczy, które niby wiedziałam, ale nie umiałam ich wyrazić, nie umiałam ich schwycić. U niego to znalazłam. Na przykład w jednej z jego powieści bohaterka, która jest no powiedzmy u progu nawrócenia, zauważa, że ludzie, których ona uważa za autorytety, mówią o Bogu, a nie o religii.

To rozróżnienie jest tak istotne, jak trudno bardziej, bo religia to jest coś, Bóg to jest Ktoś. Z czymś nie ma się relacji osobowej, z Kimś się ją ma. Religia to jest na dodatek w gruncie rzeczy postawa, postawa moja, więc w jakimś sensie ja. Myślenie o religii jest jakby myśleniem o sobie, kręceniem się w kółko jak pies za własnym ogonem. Pamiętam, jak mówiłam sobie: nie obchodzi mnie religia, obchodzi mnie Bóg; nie obchodzi mnie chrześcijaństwo, obchodzi mnie Chrystus; nie obchodzi mnie świętość, obchodzi mnie Bóg. Świętość to jest nieraz takie mizdrzenie się przed duchowym lustrem.

I to staram się przez te 50 lat czy ileś zrozumieć, i to staram się też innym tłumaczyć. A rzecz jest dosyć trudna, bo nie tak dawno słyszałam kazanie, w którym młody ksiądz tłumaczył ludziom, że „trzeba wierzyć, żeby być kimś”. To jest stawianie sprawy na głowie. To ja jestem ten ważny ośrodek świata, prawda, i dlatego, że wiara może mi do tego dopomóc, to ja mam wierzyć, ale nie jest powiedziane w Kogo, w co mam wierzyć, żeby być kimś. To żadna wiara nie jest, gdy się wierzy tylko po to, by być kimś…

Więc widzisz, tak jak Puchatek uczył nas wspólnoty, Lewis uczył mnie myślenia w sprawach wiary, a to jedno i drugie tworzy Kościół.

Pada śnieg?

 

Niezmiennie, cały czas, i jest coraz więcej go.

Tak, niezmiennie cały czas… Pada śnieg bim-bom…
Im bardziej pada śnieg, bim-bom,
Im bardziej prószy śnieg, bim-bom,
Tym bardziej sypie śnieg, bim-bom,
Jak biały puch z poduszki
I nie wie zwierz ni człek, bim-bom
Choć żyłby cały wiek, bim-bom
Kiedy tak pada śnieg, bim-bom
Jak marzną mi paluszki.
Puchatku, zamiast paluszki powinno być uszki…

 

A mnie jedno i drugie marznie…

Musisz sobie kupić czapkę z uszami, sowiecką.

 

Mam z uszami, ale nie sowiecką. Miejmy nadzieję, że mi wystarczy. Teraz i tak naród ma lżej, a w tak zwanych dawnych czasach?

Kiedyś to było?! Wiesz, jest taka cudna historia. W początkach XX wieku, gdy Rafał Kalinowski robił swoją reformę Karmelu w Krakowie, to sprowadzili paru Hiszpanów na wsparcie tej reformy. Jeden z nich miał pojechać z Krakowa do Czernej. A była zima i leżał śnieg. Wyszedł na podwórze i co widzi? Stoi zaprzężony w dwa konie wóz, ale bez kół, tylko na belkach. Jak to ma jechać? Płozy nic dla gościa nie znaczyły i zdumiał się, kiedy wóz ruszył.


Fragment książki Porozmawiajmy jak Borkowska z Borkowskim.


Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wiekuCzarna owcaSześć prawd wiary oraz ich skutki, Ryk Oślicy, Twarze Ojców Pustynitłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka.


Igor Borkowski, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, praktyk i teoretyk dziennikarstwa, pisał reportaże, teraz pisze o reportażu. Zagląda za klasztorną kratę, by przyjrzeć się życiu mniszemu. Lubi czas i jego zmienność, dlatego sporo uwagi w swoich badaniach i publikacjach poświęca tanatologii.

Źródło: ps-po.pl, 19 sierpnia 2019

Autor: mj