Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Włodzimierz Zatorski OSB: "Przy każdym zajęciu nieustannie pulsuje w nas ta modlitwa. I w ten sposób wchodzimy na poziom modlitwy serca"

Treść

Pojawia się jednak problem odczytywania głosu sumienia. Często bowiem sumienie mylimy z tym, co psychoanaliza nazywa superego. Pierwsi psychoanalitycy, odkrywając superego, rzeczywiście uważali, że odkryli sumienie. Natomiast superego jest strukturą nakazowo-zakazową wytworzoną w nas szczególnie przez wychowanie i wzrastanie w społeczeństwie, w którym obowiązują rozmaite zasady, często niepisane, różne tabu, których nie można przekraczać. Superego to wszystko w sobie zawiera i w związku z tym budzi w nas lęki, wywiera na nas presję, byśmy postępowali według tych norm. Sumienie natomiast niczego nie wymusza, pozostawia nam wolny wybór. Ono raczej pyta: Kim jesteś, robiąc to lub tamto? Dzięki temu możemy łatwo rozpoznać, czy mamy do czynienia z superego, czy sumieniem. Jeśli ulegniemy superego, to czujemy się niekomfortowo, czujemy, że coś zdradziliśmy, że coś straciliśmy z naszej godności i prawdziwej wartości. Natomiast kiedy nawet walczymy ze swoim sumieniem, buntujemy się, ale w końcu mu ulegamy, to doświadczamy, że zrobiliśmy to, co powinniśmy byli zrobić. W przedziwny sposób, ulegając głosowi sumienia, czyli głosowi, który jest niejako „spoza nas”, uzyskujemy poczucie, że osiągamy prawdziwą tożsamość. Jest to przedziwne, że głos sumienia, który jakby przychodzi skądinąd, tak naprawdę pochodzi z głębi naszego serca i prowadzi nas do bycia sobą samym w prawdziwej tożsamości.

Kiedy Ewagriusz z Pontu używa słowa logismoi, to zasadniczo utożsamia je z myślami namiętnymi, prowadzącymi nas do zła. One gadają, są natrętne. Natomiast sumienie milczy. Aby je usłyszeć, trzeba samemu zamilknąć. Sumienie pyta: kim jesteś? Czy chcesz żyć?

Dopiero w tym kontekście można powiedzieć kilka słów o modlitwie serca, modlitwie wypływającej z samego serca, czyli z sumienia. Nikt z nas praktycznie nie jest w sercu, ale jak czytaliśmy w Katechizmie, do niego trzeba nam dopiero zstępować. Zalewają nas różne fałszywe myśli, pragnienia, uczucia, lęki, które nam przeszkadzają na drodze do naszego serca. Kiedy chcemy się skupić na modlitwie i być tylko przed Bogiem, i dla Niego, to okazuje się, że nie jesteśmy w stanie osiągnąć skupienia, ponieważ zalew myśli, skojarzeń, wyobrażeń, pragnień jest tak przemożny, że nas przygniata i czyni nas niezdolnymi do tego, żeby choć przez chwilę być przed Bogiem. Dojście do modlitwy serca wymaga ciężkiej pracy.

Po pierwsze nie dajmy się zwariować myślom, które na nas przychodzą. W tym kontekście wróćmy do zacytowanego na początku zdania Ewagriusza: „Czyń wysiłki, aby podczas modlitwy swój umysł zachować głuchym i niemym. Wówczas bowiem będziesz mógł się modlić”. Czyli staraj się zrobić tak, żeby logismoi cię nie zwodziły. Dopiero w kontekście tego, co zostało wcześniej napisane, te słowa nabierają właściwego sensu. Wskazują na modlitwę, która jest spotkaniem dwóch pragnień: Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli, a my pragniemy być Jego dziećmi. W modlitwie serca chodzi o to, żeby być z Bogiem i dla Boga. Nie chodzi o zdobycie czegoś, zaszczytów, znaczenia, doskonałości, wiedzy przenikającej wszystko, pomyślności w życiu itd., ale chodzi o bycie w Bogu.

Modlitwa Jezusowa

W tym kontekście dopiero można powiedzieć coś o praktyce modlitwy serca. Ponieważ serce nie jest w naszej władzy, dlatego musimy stosować różne metody, aby do serca dotrzeć. Jedną z nich jest medytacja, która jest trwaniem przed Bogiem i dla Boga. Medytować to być obecnym przed Bogiem – jak mówił Romano Guardini. Podstawową przeszkodą w medytacji są wspomniane wyżej logismoi. Można walczyć z nimi na różne sposoby. Mnisi wypracowali szczególną praktykę. Od początku we wspólnotach mnichów odmawiano wspólnie liturgię, podczas której recytowali oni psalmy. Kiedy potem rozchodzili się do różnych zajęć, w ich głowie pozostawał jakiś werset z psalmu, który sobie potem powtarzali nieustannie przez cały dzień podczas wykonywanej pracy. Modlitwę nieustannego powtarzania jednego wersetu nazwali modlitwą monologiczną (logos to nie tylko słowo, ale wypowiedź, sentencja, idea, sens). Poprzez nieustanne powtarzanie tego wersetu ciągle wchodzili w relację z Bogiem. Nie bez znaczenia było to, że werset był fragmentem słowa Bożego, czyli był cytatem z Biblii. W ten sposób do Boga zwracali się oni Jego słowem.

Na Wschodzie rozwinęła się praktyka tak zwanej „modlitwy Jezusowej”, która wyrosła z modlitwy monologicznej i polega na nieustannym powtarzaniu sentencji: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”. Zawiera ona wyraźnie dwie frazy, pierwsza z nich: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego” – jest adresem a jednocześnie wyznaniem wiary. Jezus Chrystus to nie jest imię i nazwisko, ale wyznanie wiary, że Jezus z Nazaretu jest prawdziwym Chrystusem, czyli Mesjaszem. Przy uzupełnieniu słowami „Synu Boga żywego” mamy pełne wyznanie wiary Nowego Testamentu: Jezus z Nazaretu jest prawdziwym Mesjaszem i Synem Boga. Do tego trzeba jeszcze dodać prawdę, że On umarł i zmartwychwstał, co w pierwotnym Kościele było w żywej pamięci.

W modlitwie Jezusowej jest zawarte to wyznanie wiary. Nie chodzi o odklepanie formuły dogmatycznej, ale szczere uznanie tego, co się dokonało, a właściwie było czymś paradoksalnym. Do dzisiaj dla żydów i dla mahometan krzyż jest przekleństwem. Dla nich jest on profanacją. Do dzisiaj uważają, że Mesjasz nie mógł umrzeć na krzyżu, bo był on narzędziem hańby a nie chwały, a Mesjasz musiał być zwycięski w sensie ziemskim, powinien triumfować. Ponadto umierający na krzyżu był przeklęty, bo w Księdze Powtórzonego Prawa napisano: wiszący jest przeklęty przez Boga (Pwt 21,23). Św. Paweł świadomy tego pisze, że przez krzyż Jezus wyzwolił nas spod „przekleństwa Prawa”:

Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił – stawszy się za nas przekleństwem, bo napisane jest: Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie – aby błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem pogan i abyśmy przez wiarę otrzymali obiecanego Ducha (Ga 3,13–14).

Dla chrześcijan śmierć Jezusa na krzyżu za nas, z miłości, jest najpełniejszym objawieniem Boga, który jest miłością. W pierwszej frazie modlitwy Jezusowej jesteśmy świadomi tej prawdy i ją wyznajemy. Natomiast druga część sentencji modlitwy Jezusowej brzmi: „zmiłuj się nade mną grzesznikiem” lub: „zmiłuj się nad nami”. Cała modlitwa wyraża zatem: „Panie Jezu Chryste Synu Boga żywego, Ty, który tak nas ukochałeś, Ty jesteś objawieniem Boga, Jego miłości, zmiłuj się nad nami grzesznymi”.

W Nowym Testamencie znajduje się wiele sytuacji, w których pada podobne stwierdzenie. Wymowne było wołanie Bartymeusza, niewidomego spod Jerycha, który wzywał głośno pomocy, mimo że starano się go uciszyć: Jezusie Synu Dawida ulituj się nade mną! (zob. Mk 10,46–48). Podobnie mówiła kobieta kananejska, matka opętanej córki (zob. Mt 15,22) czy trędowaci (zob. Łk 17,13) a także dwóch niewidomych (zob. Mt 9,27). Tradycja modlitwy Jezusowej wchodzi w to wołanie, w którym nie troszczymy się o jakieś dobro dające nam rodzaj pomyślności w życiu, tylko o samo życie, o być albo nie być, o życie lub śmierć. „Zmiłuj się”, to znaczy, daj nam udział w życiu! Ocal nas przed śmiercią! W określeniu serca czytamy, że jest ono miejscem prawdy, gdzie wybieramy życie lub śmierć.

Modlitwa serca jest praktyką, która ma nas zaprowadzić do serca. Ma ona tę właściwość, że możemy ją powtarzać, robiąc cokolwiek i w ten sposób modlić się nieustannie. Są jednak momenty, kiedy zajmujemy się tylko nią, aby się w nią wdrożyć, aby stała się naszym oddechem. Ważnym elementem jest połączenie tej modlitwy z oddechem, z naturalnym rytmem naszego ciała. Pierwszą część – „Panie Jezu Synu Boga żywego” – mówi się na wdechu, a przy wydechu – „zmiłuj się nade mną grzesznym”. Robiąc wdech, przyjmujemy wiarę, zawierzamy, a wydychając, prosimy o życie. W ten sposób „modlitwa jest odpowiedzią wiary na darmową obietnicę zbawienia, odpowiedzią miłości na pragnienie Jedynego Syna” (KKK 2561). Kiedy człowiek nieustannie ją odmawia, to po pewnym czasie sam oddech staje się rytmem modlitwy. Przy każdym zajęciu nieustannie pulsuje w nas ta modlitwa. I w ten sposób wchodzimy na poziom modlitwy serca. Nie ma tu oczekiwania na doznanie mistycznych przeżyć, jest tylko wielkie wołanie o życie związane z udziałem w życiu Bożym.

Fragment książki Droga w zawierzeniuO autorze: Włodzimierz Zatorski OSB (ur. 1953) benedyktyn, fizyk, teolog, filozof. Ukończył studia z fizyki teoretycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim (1980 r.) Od 1980 w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu, (śluby wieczyste złożył w 1984 r.). Założycieli wieloletni dyrektor Wydawnictwa Benedyktynów „Tyniec”. Od 2005 do 2009 przeor w Tyńcu, 2010-2013 mistrz nowicjatu. Od 2015 szafarz (ekonom) klasztoru. Od 2002 roku prefekt (opiekun) oblatów świeckich przy Opactwie w Tyńcu. Autor ponad 40 tytułów książkowych w tym 3 tytuły z zakresu duchowości lidera: Podstawy duchowości lidera (2011), Duchowość lidera. Wybrane zagadnienia (2014), Duchowe dylematy lidera (2017).

Źródło: ps-po.pl,

Autor: mj