Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Teologia chodzenia

Treść

Chcemy czy nie, na każdym kroku zdradzamy, kim jesteśmy. Szybciej i bardziej, niż poprzez słowa. Św. Ambroży ponoć w niewiele sekund, po sposobie chodzenia potrafił ocenić zdolność kandydata do kapłaństwa. Ciekawe, że to samo powiedział niedawno jeden z trenerów piłkarskich na temat talentu zawodników. Skoro nasz duch wyraża się poprzez ciało, chód angażuje właśnie całe ciało: pokazuje jego sprawność fizyczną – sprężystą bądź sflaczałą; dyspozycję – świeżości i entuzjazm, bądź zmęczenie czy przybicie; charakter – zdecydowany bądź niepewny, stosunek do ludzi – dominujący czy wręcz narzucający się, albo przyjazny i przygarniający. Nie potrzeba wielkiej spostrzegawczości, by dostrzec bardzo proste, ale też bezpośrednie sygnały, które docierają do nas od kogoś, kogo widzimy po raz pierwszy, nawet z daleka. Może budzić od razu niechęć czy lęk, albo przeciwnie – sympatię i zaufanie. Coś jest w układzie ciała, w jego dynamice. Jednoznaczny przekaz harmonii albo jej zaburzeń, piękna albo czegoś niepokojącego. Oto ktoś stawia jakby za duże kroki. Za duże jak na swoje proporcje. Sprawia wrażenie, że chce zawsze zbyt wiele – od siebie, od innych, od życia. Inny się ledwie na nogach trzyma, ale skrupulatnie obnosi swoje ego wszem i wobec, rozrośnięte i nadęte do granic możliwości. Nie wie jak je dobrze i efektownie ustawić. Toruje więc sobie nim drogę. Inny kroki drobi, posuwa nogami. Jakby się wstydził ukazywać ludzkim oczom. Jedni układają palce nóg zdecydowanie na zewnątrz. Śmiesznie i pretensjonalnie. Jakby chcieli mieć więcej, niż mogą. Inni odwrotnie, chowają palce nóg do wewnątrz linii chodu. Jakby bezradnie próbowali wysłać niezmienny komunikat o własnych zahamowaniach.

A postawa ciała? Wyprostowana, pewna siebie – czasami nawet zbyt bardzo, tak bardzo, że aż denerwująca. Pochylona – czujna, troskliwa, albo też wynikająca z utrudzenia, a może nawet z(a)łamania.

Ale są też piękne chodzenia – niekoniecznie takie, które powodują skręt szyi wszystkich bezwarunkowo mężczyzn. W takim przypadku to nie tyle chód, co „niesienie” się, eksponowanie, propozycja: ruchy o jednoznacznej zasadniczo konotacji podkreślane przez specjalnie dobraną, niezbyt obfitą garderobę i, obowiązkowo, przez buty, które natychmiast, nawet podświadomie ukierunkowują wzrok w wiadomą stronę. Jak to napisał jeden z komentatorów starożytnych zwyczajów o stukocie obcasów: wołają po prostu „chodź za mną!”.

Lecz jest przecież piękno młodości nieświadomej swego wdzięku, niewyszukanej naturalnej. Bo często chód oddaje też pretensjonalność, która gdzieś się wkradła – albo została dopuszczona do charakteru i ostatecznie prowadzi do śmieszności, a w najlepszym przypadku do litości. Jak to ktoś zauważył, ostatecznie każdy jest karykaturą własnych wyobrażeń o sobie.

Ciekawe, że św. Benedykt ostatni, dwunasty stopień pokory poświęcił właśnie postawie zewnętrznej, sposobowi stania czy chodzenia: Dwunasty stopień pokory: jeżeli mnich nie tylko w sercu, ale także w samej postawie okazuje zawsze pokorę oczom ludzi, a mianowicie w czasie Służby Bożej, w oratorium, w klasztorze, w ogrodzie, w podróży, na polu, czy gdziekolwiek indziej, bez względu na to, czy siedzi, chodzi, czy też stoi, zawsze niech ma spuszczoną głowę i oczy skierowane ku ziemi. Czuje się bowiem w każdej chwili winnym grzechów swoich i uważa, że już staje przed straszliwym Sądem. Powtarza też sobie zawsze w sercu to, co mówił ze spuszczonymi ku ziemi oczami ów ewangeliczny celnik: Panie, ja grzeszny, nie jestem godzien podnieść oczu moich ku niebu; a także z Prorokiem: Schylony jestem i poniżony ciągle (Ps 38[37],7—9; Ps 119[118],107) (RB 7, 62-66) I jest coś na rzeczy. Chodzenie, nasza postawa może nie tylko opowiadać o nas samych. Pokazuje też, co jest dla nas najważniejsze: nasze wybory. Inny jest chód sportowca, inny tancerza. Inny osoby przekonanej o własnej ważności, inny kogoś, kto zna i przyjmuje swoje miejsce. I właśnie o taką postawę chodzi św. Benedyktowi. Bo pokora to nie tylko świadomość własnego miejsca w porządku ziemskim i boskim, ale i piękne, pozytywne tego komunikowanie. W końcu celnik jest bohaterem pozytywnym, nie wyprostowany i pewny siebie, zapewne zauważany przez wszystkich faryzeusz. To taki paradoks duchowości czy raczej teologii kroków: ukazywać nimi własną godność poprzez wskazywanie, że nie jest się najważniejszym, ale że jest Pan Bóg – wszechmogący i miłosierny.

Taka postawa najpierw musi zrodzić się w sercu. Żłobi ją wytrwała modlitwa, ale i liczne, często niełatwe doświadczenia. Na to wszystko przychodzi łaska. Jej imię po grecku znaczy właśnie „wdzięk” – czyli lekkość, piękno. Nie potrzebuje obcasów, by pociągnąć. Ani kusej kiecki. Sama w sobie jest taka, że natychmiast bierze w posiadanie całe serce. I wręcz porywa – oczywiście delikatnie i czule, jak najpiękniej – by postawić na Bożej drodze, by zrównać z krokami Boga, idącego poprzez historię. To jest pełnia jakiegokolwiek kroczenia – i tego egzystencjalnego, ale i tego codziennego. Wolność i jasność bycia sobą, które jest objawieniem Boga, tryskającym z każdego kroku i każdego gestu:

Tam zawsze teraz Gomer
idzie,
ma w sobie
nadejście.
Przyszedł
w niej
mój Bóg.
Gomer rzeczywiście już
nigdzie więcej
nie idzie [Wiersz nosi tytuł Nadejście].

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.

Źródło: ps-po.pl, 21

Autor: mj

Tagi: Teologia chodzenia