Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Piastowanie świata

Treść

Kolejne, szóste już ogniwo cyklu Taniec posłuszeństwa albo słomianka S. Hedwig (Silji) Walter OSB nosi tytuł Promieniowanie. I tym razem jest to lectio divina fragmentu z księgi proroka Ozeasza:

Uleczę twą niewierność i umiłuję cię z serca,
bo gniew mój odwrócił się od ciebie.
Stanę się jakby rosą dla Izraela,
tak że rozkwitnie jak lilia
i jak topola rozpuści korzenie.
Rozwiną się jego latorośle,
będzie wspaniały jak drzewo oliwne,
woń jego będzie jak woń Libanu (Oz 14, 5-7)

Po mocnych, nicującym doświadczeniach opisanych przez autorkę w ogniwie poprzednim, zatytułowanym Pokora, przychodzi czas na nową jakość. Nie tyle są to jednak nowe doświadczenia, ile sama autorka, Gomer, jest na tyle przemieniona – przeorana, przenicowana, „przeżarta” czarnym kwasem Bożej łaski – by postrzegać rzeczywistość inaczej, diametralnie różnie od tego, co widziała i czego doświadczała poprzednio. To jest owoc „Wydarzenia”, opisywanego przez nią jako tajemnicze, wszechogarniające i nieuniknione Nadejście: eschatologiczne, Boże, niosące łaskę i zbawienie, a więc wyzwolenie, dogłębne, totalne. Obejmuje ono Gomer i cały świat. Są już nierozłączni, ale więzy pomiędzy nimi stają się zaskakujące:

Bądź cicho mówi Gomer
nocą do świata.
Coś ci się przydarza
tylko bądź cicho.
Zbawienie jest w Gomer
odkąd czarne Boże światło
tak mocno postąpiło z Gomer
i jego kwas
przeżarł ją
aż do sedna –
że Jego zbawienia
nic w niej nie powstrzyma,
Jego zbawienia w mniszce Gomer.
Tak więc oto Gomer
by tak rzec
stała się matką
matką świata.
Mniszka Gomer.
To znaczy, że teraz jest ona rzeczywiście
prawdziwie
piastunką świata [Wiersz nosi tytuł Coś się przydarza].

Skąd takie zbliżenie, aż niezrozumiała poufałość? Ze światem tak brutalnym, grzesznym i niebezpiecznym? Raczej był, i wciąż jest dla wielu, miejscem skąd trzeba uciekać. Tak też zresztą niektórzy tłumaczyli – i może nadal tłumaczą – początki i motywy życia monastycznego. Tymczasem potrzeba przeorania, w sumie właśnie przez ten świat, nawet na tak mikroskopijnej jego części, jaką jest przestrzeń, w której się z nim stykamy: klauzura klasztorna, rodzina, relacje, środowisko pracy czy życia, nade wszystko zaś poszczególni trudni i problematyczni ludzie. Ze wszystkimi naszymi nadziejami, ideałami, z całą dobrą wolą zostaliśmy – lub też wciąż jesteśmy – z tym światem konfrontowani: boleśnie, dogłębnie, nicująco. Przeżera nas do sedna, drąży, unicestwia. I co zostaje? Czy jeszcze w ogóle ma szansę coś zostać?

Jeden z mnichów w komunistycznym kraju mawiał do swoich młodszych współbraci, by nie bali się mieć ideałów, ale by nade wszystko ich strzegli i zachowywali. Jeśli to się uda, jeśli się ostaną w ten sposób, wypróbowane i zweryfikowane, znaczy, że miały wartość, były prawdziwe. I właśnie takie wypróbowane, okazują się nieocenione i konieczne: jak chleb, który by zostać upieczonym, musi przejść próbę ognia, jak metal czy szkło, wypalane, topione i formowane w wysokich temperaturach. Dlaczego tak ma być? Nie wiadomo. Na pewno jest jasne, że to droga Pana Jezusa, jak to ujmuje jedna ze staropolskich pieśni pasyjnych, „na słońcu upieczonego Baranka wielkanocnego”. To jest zarazem droga wspomnianego już kiedyś czwartego stopnia pokory: Również w innym miejscu Pismo mówi: Albowiem Tyś nas doświadczył, Boże; badałeś nas ogniem, jak się bada srebro; wprowadziłeś nas w pułapkę; na grzbiet nasz włożyłeś ciężar (Ps 66[65],10—11). I aby pouczyć, że powinniśmy żyć pod władzą przełożonego, dodaje: Postawiłeś ludzi nad naszymi głowami (Ps 65,12 Wlg) (RB 7,40-41). Najdziwniejsze – i najpiękniejsze – jest to, że nie chodzi tu jedynie o odporność i wytrwałość. Tak, to jest podstawa. Ale na tym nie może się zakończyć nasz stosunek do brutalnego i niszczącego świata.

Trzeba pójść dalej – może właśnie dzięki wzmocnieniu przenicowującym wypaleniem – i nie tylko świat zaakceptować czy przyjąć, ale zatroszczyć się o niego. Jak matka. Piastować go.

Św. Benedykt ukazuje piękny obraz takiej troski. Ma ją kierować opat do ekskomunikowanego brata – czyli zbuntowanego, karanego, odsuniętego od wspólnoty, bo i jej zagrażającemu. Opat ma w takiej sytuacji naśladować ojcowską troskliwość Dobrego Pasterza: On przecież właśnie pozostawił w górach dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, a poszedł szukać jednej zabłąkanej. Tak bardzo współczuł jej słabości, że raczył wziąć ją na swe święte ramiona i sam odniósł z powrotem do trzody (RB 27, 8-9). Troska pełna czułości – wzruszającej i głębokiej, mimo, że przecież właśnie poprzez takie osoby najczęściej nas świat przepala, przeżera, przenicowuje. Niosą one w sobie tak wiele znamion, ale i ran, które im wcześniej zadał. Może zbierali je długo? Zbyt długo. I zbyt dotkliwie. A może byli zbyt słabi? Zostali zdeformowani przez świat, stając się – często bezwiednie, bezwolnie – narzędziami, zwiastunami tego, co w nim najgorsze. Stali się problemem, który niszczy nas i innych. Aż pojawia się myśl, że może… taka jest tego świata strategia. Ale czy to dziwne? Czy nie jest ona bolesną tęsknotą za utraconą, ale może jeszcze wciąż tylko coraz trudniejszą więzią świata z ludźmi? Uciekli sobie nawzajem, rozeszli się – bez zrozumienia, wzajemnie poranieni, urażeni. Tak więc nie pozostaje mu nic innego, jak taka rozpaczliwa, trochę bezradna, trochę… głupia zemsta. Świat wnika więc, wsącza się pomału, ale skutecznie i dogłębnie w kolejnych ludzi. Im słabsi, tym mu łatwiej.

I tu właśnie jest potrzebne to eschatologiczne Przyjście, o którym tak wymownie i natarczywie wręcz pisze S. Hedwig (Silja) Walter OSB. Wszak świat został stworzony przez Boga. Nie może być zły. Czyż nie przestaje być wciąż przedmiotem troski swego Stwórcy i Zbawiciela. I Bóg go nie zostawia. Także On wsącza swą łaskę – dokładnie tam, gdzie cieknie zło świata. Miesza się ta łaska z tym złem, ale tylko po to, by je przetrawić, przemienić – jeśli nie uda się jej go zatrzymać. Nie zawsze zdąży, nim ono zacznie nas zżerać. Ale idzie zaraz za nim. Często się w nim przyczaja, by potem okazać się uzdrowieniem, zbawieniem. Z drugiej strony wie ona, że w czystej postaci zmęczeni, sponiewierani światem ludzie jej nie są w stanie przyjąć. Dlatego, paradoksalnie, coraz częściej „potrzebuje” tych złych nacieków i wsączeń. One umożliwiają jej wejście do środka, do serc ludzi. Bo sama raczej nie chce być gwałtowna. A dzisiaj wielu z nas jest tak pozamykanych, że inaczej nie jest w stanie nie chce, boi się otwarcia.

Delikatność Boga i delikatność łaski jest tym mniej zrozumiała, im bardziej jesteśmy osaczeni światem i konwulsjami jego rozpaczliwej i bezradnej zemsty. A że Bogu chodzi o totalne ocalenie nas samych, dlatego dozwala na ten ból – by potem, po nim, wniknąć do samego środka, do dna, nicując aż do przenicowania przemieniającego, odwracającego wszystko na drugą stronę – prawdziwą, jasną.

Bóg jednak wie, że braknie nam do tej operacji cierpliwości. Dlatego szuka pomocników, wsparcia – piastunek (i piastunów) ludzi i świata, akuszerek (i akuszerów) łaski, matek i ojców świata.

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.

Źródło: ps-po.pl, 16 stycznia 2019

Autor: mj

Tagi: Piastowanie świata