Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dobra praca wymaga pewnej dyscypliny praktycznej inteligencji...

Treść

W Regule św. Benedykta znajdujemy słowa mówiące o tym, że mnich nie powinien pogardzać rzeczami materialnymi. Wprost przeciwnie, Reguła mówi, że nawet najmniej wartościowymi przedmiotami należy się posługiwać z odpowiednim szacunkiem, a nawet rzec można – z miłością. Jeżeli mnich kocha swój klasztor, to tylko dlatego, że jest on dla niego „domem Bożym i bramą niebios” i że widzi w nim coś z piękna nieba ukrytego między drzewami w lesie. Krótko mówiąc, nawet skromny kamienny budynek klasztoru położony w spokojnej dolinie, surowy mały stół i stołek w mniszej celi nie zasługują na to, by traktować je z pogardą jako „próżne stworzenia”. Traktuje się je z respektem, doceniając ich wartość, a nawet z miłością, co prawda nie dla nich samych, lecz ze względu na Boga, do którego należą. Zwykłe narzędzia, którymi uprawia się rolę, nawet zwyczajne kuchenne rondle i garnki, nawet miotła, którą zamiata się klasztor, powinny być traktowane z takim szacunkiem, jak gdyby były naczyniami świętymi (zob. RB 31,10).

Miłość, z jaką powinniśmy i z jaką w istocie musimy traktować rzeczy stworzone, zależy całkowicie od naszego wewnętrznego oderwania się od nich. Jak długo traktujemy je jako swoją własność, przywłaszczamy sobie, obejmujemy sercem, tak długo kradniemy je Bogu. I nie należą już dłużej do Boga, lecz są naszą własnością. Wtedy zaś przedstawiają się w zupełnie innym świetle: widzimy je tylko w relacji do nas samych, jakbyśmy byli pierwszą przyczyną i końcem ich egzystencji, jakby miały one służyć nam w takim stopniu, w jakim wszystkie stworzenia służą Bogu, swemu Stwórcy. Ale spodziewamy się przecież czegoś niemożliwego. Właśnie tak jak rzeczy stworzone ukazują piękno i dobroć Boga, tak i my chciwie szukamy w naszych przyjaciołach, w rzeczach, które kochamy, odbicia naszej własnej wyższej doskonałości. Lecz zawsze spotyka nas rozczarowanie. Nasze posiadanie prowadzi do kłamstwa. Przyjaciele unikają naszych natarczywych oczekiwań, uwikłanych w niewłaściwe pragnienie nagrody, o której doskonale wiedzą, że nigdy nie będą mogli jej dać, nawet gdyby sami pozwolili się nam „skonsumować”.

Zanim jednak człowiek skosztuje tej prawdziwej radości z piękna wszystkich rzeczy, które uczynił Bóg, musi się uczyć wewnętrznego, bardzo uważnego wsłuchiwania się w lekcję mądrości, jaką te skromne przedmioty dają tym, którzy nastawiają swoje uszy na słuchanie. Każdy z nich mówi do nas: „Możecie mnie używać, i Bóg, nasz Ojciec, stworzył mnie tak, że mogę być przez was używany. Jestem posłańcem, wysłanym, by wskazać wam drogę do Niego. Zawieram bowiem w sobie troszeczkę Jego dobroci, ukrytej w głębinach mej istoty. Lecz aby otrzymać to dobro, musicie uznać moją godność Bożego stworzenia. Jeżeli szukacie tylko tego, by pozbawić piękna czystą całość mego istnienia, i traktujecie mnie tak, jakbym miał być waszą wyłączną własnością, niszczycie mnie tylko, i Bóg, który jest we mnie, ginie z waszych rąk. W taki sposób niczego nie zyskujecie, stracicie mnie tylko i skalacie swoje własne dusze. Lecz jeśli mnie uszanujecie i pozostawicie takim, jaki jestem, ani nie będziecie mnie oceniać z pełną egoizmu chęcią posiadania, wtedy przyniosę wam radość: pozostanę tym, czym jestem, dopóki za wolą Bożą nie zostanę przemieniony w posłudze, do której mnie użyjecie. Będąc zaś tak przemieniony, nie będę niszczony, gdyż używanie nie jest niszczeniem. Moja dobroć zostanie wtedy podniesiona do poziomu waszego ducha. Przez użycie mnie, służące jednocześnie Bogu, poświęcicie mnie jakby Jemu razem z sobą. I tak oboje, którzy byliśmy dobrzy jako stworzenia pierwotnie stworzone przez Boga, pomagać będziemy sobie nawzajem, by zaistnieć duchowo w Nim”.

To może tłumaczy nieco, dlaczego tak wiele klasztornych budowli oraz rzeczy tam wykonywanych i używanych jest pięknych. To poczucie smaku nie jest tylko rezultatem czysto estetycznych zamiłowań. Wyrasta ono z czegoś głębszego – z czystości serca. Prostota i surowość monastycznego kościoła, wzniesionego może rękami niewykwalifikowanymi, gdzieś na odludziu, może nieskończenie bardziej oddawać chwałę Bogu niż pretensjonalne, kosztowne i ogromne gmachy, stawiane bardziej po to, by je podziwiano, niż by się w nich modlono.

Mnisi nie są zazwyczaj znanymi artystami. Studiowanie i uprawianie wielu dziedzin sztuki wchodzi jakby w zakres ich powołania. Lecz wartość tej twórczości leży zazwyczaj w głębszych pokładach duchowych, niż to można tłumaczyć samą „skutecznością praktycznego intelektu”. Sztuka mnisza jest owocem drzewa, którego korzeniami są miłosierdzie, ubóstwo i modlitwa.

Zdanie, które Eric Gill lubił cytować, jest najbardziej prawdziwe w odniesieniu do klasztoru: „Artysta nie jest szczególnym rodzajem człowieka, lecz każdy człowiek jest szczególnym rodzajem artysty”.

Każdy mnich jest – lub powinien być – szczególnym rodzajem artysty. Nic jednak nie jest bardziej obce życiu mniszemu niż kult sztuki dla niej samej. Mnich nigdy nie powinien być estetą, lecz raczej „robotnikiem”, „rzemieślnikiem” – artifex. Oczywiście, św. Benedykt nie uważa, iż wszyscy muszą być takimi rzemieślnikami, lecz że każdy mnich powinien wykonywać jakąś użyteczną i produktywną pracę. Jeżeli praca polega na tworzeniu czegoś, to tym lepiej.

Jeśli zauważymy, że praca mnisza zakłada produktywność, a nawet postawę twórczą, natychmiast zrozumiemy, że jest ona dla mnicha czymś więcej niż pokutnym ćwiczeniem. Praca ręczna jest przeważnie ciężka, ale to bardzo dobrze. Jeżeli człowiek został obdarzony przez Boga siłą, to po to, by jej używał. Żmudna praca na polu, w lesie, orka, rąbanie drzewa, rozłupywanie głazów, żniwa – wszystko to przynosi wiele zdrowia i dobrze integruje życie duchowe. Kiedy zaś praca jest uciążliwa i poniżająca, to samozaparcie, którego wymaga, staje się cudowną pokutą. Zawsze jednak praca powinna być czymś więcej niż zwykłym tylko „ćwiczeniem pokutnym” – czasem, który powinien także sprzyjać myślom, że celem pracy nie jest jedynie pokuta.

„Bolesnym” nieco aspektem jest tutaj to, że często zapomina się, iż dobra praca wymaga pewnej dyscypliny praktycznej inteligencji. Mnich nie może tylko zaciskać zębów i, chcąc nie chcąc, akceptować potrzeby swego potu. Musi także umieć myśleć, musi pracować mądrze i dobrze, kierować swój wysiłek na wykonywanie właśnie tego, co jest potrzebne. Nie tylko pokutuje za swoje grzechy, lecz pracuje, by podtrzymać i wspomóc swych braci oraz ubogich.

„Wykonywanie” i „produkowanie” rzeczy jest faktycznie formą aktywności, lecz nie każde działanie jest wykluczone ze swej natury z życia kontemplacyjnego. Ta prawda jest tak stara, jak tradycja Ojców Pustyni. Wiemy, że św. Antoni został pouczony przez anioła, by na przemian modlił się i pracował; wielu Ojców znakomicie wyplatało kosze, a także wykonywało wiele innych, czasem nawet bardzo skomplikowanych prac, z praktyką medyczną włącznie.

Kiedy zabudowania klasztorne są brzydkie, meble źle wykonane, drzwi nie zamykające się należycie, winnice i drzewa owocowe niekształtnie poprzycinane, kiedy materiały i gleba leżą odłogiem, narzędzi źle się używa i brak jest odpowiedniego nimi zainteresowania oraz szacunku dla samej pracy, to w takim klasztorze duch monastyczny przyjął zupełnie błędną orientację.

Praca w klasztorze nigdy nie jest bezużyteczna. Większość mnichów może spodziewać się, że sporą część swego czasu spędzi na kopaniu w ogrodzie, przerzucaniu siana, rąbaniu drzewa, obieraniu ziemniaków, myciu naczyń, czyszczeniu podłóg. Wszystkie te zwyczajne obowiązki życia wspólnego wymagają czasu i cierpliwości członków wspólnoty.

Niektórzy mnisi tylko czasami będą włączać się do „wspólnej pracy”. Inni będą mieli pracę specjalnie dla nich wyznaczoną – od produkcji sera po pszczelarstwo, od stolarki po pisanie książek, od pieczenia chleba po malowanie fresków. Niektórzy będą musieli gotować. Dawniej każdy mnich spędzał tydzień w kuchni na gotowaniu. Dzisiaj jest to rozwiązane bardziej praktycznie tudzież miłosiernie, przez ustanowienie tej ważnej posługi bardziej stałym zajęciem. Kiedy wznosi się budynki, mnich architekt narysuje zapewne plany, a mnisi zatroszczą się o większość prac, przy nieznacznej fachowej pomocy zewnętrznego przedsiębiorcy. Inni będą musieli być piekarzami, szewcami, krawcami, a także tkaczami, introligatorami, garbarzami. Obecnie życie w klasztorze kładzie duży nacisk na prace hydraulika i elektryka; nie wspomina się na razie o warsztatach samochodowych.

Praca intelektualna była zawsze w klasztorach uważana za punkt honoru, chociaż sama Reguła kładzie na nią mniejszy nacisk, niż to ma miejsce w innych zakonach. Uczoności jako takiej nie podważa się w monasterach, choć gdy pociąga to za sobą specjalnie wiele podróży i ogrom korespondencji – prowadzi wówczas przeważnie do zakłócenia pokoju mniszej samotności. Natomiast nauczanie na małą skalę jest zastrzeżone w samej Regule św. Benedykta i należy tu oczekiwać od mnichów nawet pewnej ograniczonej działalności. Kiedy jednak wymagałoby to zbyt wielkich kompetencji i było nazbyt absorbujące, nie będą oni zbyt chętnie przyjmować odpowiedzialności za zadanie, które właściwie należy się innym. Nauczanie i praca kaznodziejska, aczkolwiek okazjonalnie mogą zahaczać o pole mniszego powołania, nigdy nie stanowią jego ostatecznego celu. Życie mnisze swój cel upatruje tylko w Bogu. Nie może zwracać się ku czemuś innemu. Wspólnota może utrzymywać i prowadzić szkołę, lecz nigdy nie może żyć wyłącznie dla tej szkoły.

Musimy zawsze pamiętać o tym, że milczenie, samotność, medytacja i modlitwa są najważniejszymi elementami życia mniszego. One są najlepszymi pomocnikami tej miłości, która jednoczy mnicha z Bogiem i braćmi. Jeżeli milczenie i kontemplacja w ścisłym znaczeniu mogą być praktykowane w zakonach żebrzących „ze względu na pracę apostolską”, to dla mnicha nie mogą one mieć żadnych innych celów poza zjednoczeniem z Bogiem, a tym samym poza płodnością jako duchowego członka wspólnoty świętych. Wszystko w klasztorze powinno być tak ustawione, by sprzyjało życiu modlitwy. Izolacja klasztoru, praca, przez którą mnich usiłuje być autonomiczny i niezależny od „świata”, czytanie lub studia prowadzone na krużganku lub w celi, oficjum chórowe – wszystkie te elementy zmierzają do tego, by klasztor był tym, czym ma być: świątynią, gdzie Boga szuka się i znajduje, gdzie się Go adoruje i prawdziwie „ogląda” w mrokach kontemplacji.

Thomas Merton OCSO – Ojciec Ludwik (ur. 31 stycznia 1915 r. w Prades (Pireneje Wschodnie) – zm. 10 grudnia 1968 r. w Bangkoku) – amerykański pisarz, poeta, ksiądz katolicki, trapista. Autor publikacji: Życie w milczeniuModlitwa kontemplacyjna, Chleb na pustyni, O świętym Bernardzie.

Źródło: ps-po.pl, 18 września 2018

Autor: mj

Tagi: Dobra praca wymaga pewnej dyscypliny praktycznej inteligencji