Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Konieczność milczenia

Treść

Czasem dobrze posłuchać, co ludzie mówią. I jak mówią. Często jednak nie da się słuchać tego zbyt wiele: z dużo gorzkich słów, żalów, oskarżeń. Po tym pozostaje w głowie osad czegoś przykrego, wręcz brudnego. A przecież dobre słowa! Potrzebujemy ich jak tlenu, którego chcielibyśmy choć nieco zaczerpnąć żyjąc na co dzień w oparach agresji, niechęci i nienawiści (w kręgach internetowych określanej z angielska „hejtem”). Paradoksalnie, im bardziej nam potrzeba dobrych słów, tym więcej wyrzucamy z siebie słów złych. Takie odreagowanie. Bo nasza mowa wydaje się nam nieraz jedyną materią, nad którą jako tako możemy panować. Gdy wszystko inne zawodzi i grunt usuwa się spod nóg, pozostaje tylko skarga – nieraz bardzo drastyczna i agresywna.

Czy jest przez to łatwiej? Czy nie jest tak, że tracimy tak energię, która można by jednak próbować zebrać i przeznaczyć na dobre działanie – lub przynajmniej na wytrwanie i godne przyjmowanie przeciwności? Powierzanie się tylko ulotnym, zazwyczaj niepozbieranym, choć mocno sugestywnym słowom – czyż ostatecznie nie jest iluzją? Chmarami nas atakują. Chmarami wylatują z naszego serca i z naszych ust wnosząc tylko do świata zamęt i niepokój.

I tutaj św. Benedykt jest bardzo jednoznaczny. W szóstym rozdziale swojej Reguły, poświęconym cnocie milczenia odwołuje się wprost do Pisma Świętego: jest napisane: Nie unikniesz grzechu w gadulstwie (Prz 10,19) i gdzie indziej: Życie i śmierć jest w mocy języka (Prz 18,21). (RB 6, 4-5).

Wszak u kresu drogi oczyszczenia Gomer odkryła życie – jego sedno i sens: prawdę o kluczowym znaczeniu świadomie i rozumnie przeżywanej codzienności. Jeśli tak, to perspektywa jest jasna: trzymanie się trzech odkrytych kluczowych linii. Pilnowanie, by nie zniknęły z oczu i trzymanie zorientowanego na nie kierunku. Trzeba więc tylko zebrać siły i uczciwe się zaangażować. Taka jest droga „mniszego dnia”, droga codzienności. Gomer rusza nią – mimo wszystko. I czyni to w milczeniu:

Droga zbawienia

Kto jednak biegnie
Mniszym dniem
Zyskuje go
Gdy Gomer milczy
I biegnie nim
Wtedy go zyskuje..
Czerwono żółto niebieski mniszy dzień
Droga w paski
Zbawienia
Przez piasek.

By biec jak najlepiej trzeba skoncentrować i oszczędzać energię. Tylko w taki sposób zyskuje się i zwycięża – tak materię dnia, jak i siebie. A w koncentracji nic tak dobrze nie pomaga jak cisza i skupienie. Zatrzymują uwagę w sercu, dzięki czemu lepiej i ostrzej widać: kolory – już znajome: czerwień, żółty, niebieski. Ich intensywność i faktura, proporcje, układ linii, które tworzą. Wyznaczają wszak wzór i rytm, który trzeba odczytać a potem wystarczy się już tylko do niego się dostosować. To cichy i dyskretny przewodnik po mniszym dniu – ale i w ogóle po życiu.

Te linie, ich proporcje są spokojne, i tak jakoś oczywiste, iż łatwo je przeoczyć. Dostrzeżone jednak i uwzględnione oferują kontemplacyjną, głęboką i niewzruszoną podstawę dnia, życia i jego wyborów. Ukazują porządek wyższego rzędu, który wszystko sprowadza do spokojnej gry proporcji. Do tego właśnie potrzeba skupienia – by nie przesadzić w tę czy inna stronę. By nie rozmienić się na drobne. Tylko w całościowej proporcji, przy tych trzech kolorach współbrzmiących razem można smakować sens i piękno życia. Nie jest on oczywisty, gdyż po drodze pojawiają się liczne, atrakcyjne konstelacje – zazwyczaj uwzględniające tylko jeden lub dwa z kluczowych kolorów. Albo żaden. Konstelacje te układają się jednak w ponętne wzory – jednakże tyleż ulotne, co… złudne. Nie ma nich stałości ani pokoju. Drgają, wibrują, co chwila się zmieniają, przyjmując coraz to nowe formy. Pójść za nimi to skazać się na wieczną niepewność. Trzeba je raczej przegonić, odpędzić – by dostrzec podstawową kompozycję trzech pasów podstawowych kolorów: czerwony, żółty, niebieski. Trzeba też dostrzec układ tychże kolorów – wcale nie oczywisty, niekoniecznie po naszej myśli. I ich kontury. Sposób stykania się i łączenia barw – ich wzajemna bliskość, ale i szacunek; linearność, ale i szorstkość. Dokładnie tak jak na obrazach Marka Rothko nie będących niczym innym, jak niekończącym się zgłębianiem linii czy pasów ułożonych z trzech barw: ich wzajemnej relacji, możliwości równowagi a nade wszystko ekspresji proporcji a ostatecznie – co tu dużo mówić, mistycznych perspektyw.

Nie jest to wszystko łatwe. Początkowo wydaje się zbyt wymagające. Nie wszystko daje się dostrzec, ogarnąć i pojąć. Z czasem jednak, raz zasmakowane wciąga. Ale i wymaga stałego wzrostu uwagi. Tymczasem wokół pokusa rozproszeń narasta. Tym silniej, im bardziej chcemy się zaangażować w skupienie. Proste i atrakcyjne figurki skaczą i tańczą naokoło tym natarczywiej, im bardziej próbujemy wniknąć w fundamentalną pra-strukturę trzech barw. Próbują odwrócić nasza uwagę swoimi wydumanymi kształtami. Łaszą się i napraszają. Za wszelką cenę chcą przeszkodzić nam w widzeniu kluczowego, spokojnego układu trzech linii. Trzeba wytrwać, ignorować je. Jak są zbyt nachalne, przeganiać i kontynuować drogę naprzód. To bieg przez piasek. Bieg wymagający. Drobne ziarenka są pod palcami, ale też z czasem – przy powiewie wiatru, który przynosi nowe kolorowe figurki – pojawiają się we włosach, wciskają się do oczu. Tym więcej potrzeba wysiłku i koncentracji, by nie utracić z pola widzenia trzech linii – żółtej, czerwonej i niebieskiej. By piaskiem rozbić ich namolne i żałosne, ale tak bardzo ruchliwe konkurentki. Im bardziej się w te trzy stałe linie wpatrujemy – a raczej im bardziej przy nich trwamy, tym bardziej wydają się chropowate, takie jakieś ziarniste, jakby były malowane czy ułożone z piasku, z drobnych, lecz twardych ziarenek, ulotnych, choć przecież i mających swój opór. Maję też one swoją strukturę. Dają trzem kluczowym liniom głębię i jakiś smak – trochę jakby wytrawnego wina, które wymaga pewnego wyrobienia i czasu. Ale raz zakosztowane otwiera nowe światy – tajemniczych przestrzeni skrywających dawne historie, nieuświadomionych więzi: konkretnych, czasem mocno splątanych, czasem zadziwiająco przejrzystych i poruszających, często o określonym charakterze, woni, powierzchni – to szorstkiej, to łuszczącej się, to znowu gładkiej albo wilgotnej. To przeżycia wspomnienia swojskie, ale i jakoś nowe. Przenikają nasze zmysły i ciało. Angażują i wciągają. Nie ma już więc miejsca na niepotrzebne słowa i gadki. Wszystko musi być swoją miarę. Każdy moment, każdy rzut oka, każda refleksja jest istotna.

„Selfie z Regułą” to nowy cykl felietonów, których autorem jest Bernard Sawicki OSB, obecnie wykładowca w Papieskim Ateneum św. Anzelma w Rzymie i Koordynator Instytutu Monastycznego.

Źródło: ps-po.pl, 18 kwietnia 2018

Autor: mj

Tagi: Konieczność milczenia