Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Siostra Małgorzata Borkowska wyjaśnia: "Jedno jest pewne: to nie my mamy uczyć Boga ani miłosierdzia, ani sprawiedliwości."

Treść

Bóg jest wieczny. Nie miał początku ani nie będzie mieć końca. My żyjemy w czasie i widzimy zdarzenia kolejno, On wszystko ogarnia naraz. Trudno nam to pojąć, ale jest pewna analogia: Bóg patrzy na czas świata trochę tak, jak autor patrzy na czas akcji swojej powieści. To my, postacie tej powieści, jesteśmy wewnątrz czasu akcji i doświadczamy jej w chronologicznym porządku; On jest na zewnątrz i może w każdej chwili sięgnąć w dowolne jej chwile, na dowolną stronicę. Nie musi się przejmować upływem czasu, kiedy przeprowadza swoje akcje; może czuwać przez tysiąclecia nad ich rozwojem równie łatwo, jak nad iskrą błyskawicy.

Jest wszystkowiedzący. Nic się przed Nim nie kryje: ani to, co dawne, ani co przyszłe; ani to, co małe, ani to, co ukryte w tajemnicy serca. Nie możemy Mu powiedzieć nic takiego o swoim sercu, czego by nie wiedział; ale kiedy próbujemy pokazać Mu swoje pragnienia czy intencje, uczymy się przez to nazywać je po imieniu i patrzyć na nie Jego oczami.

Jest niezmierzony i wszechobecny. Nie ma rozmiarów i dlatego jest wszędzie: na krańcach wszechświata i w ułamku atomu. Nic nie jest dla Niego za małe ani za duże, ponieważ żadne miary Go nie dotyczą. Ogarnia wszystko.

Jest wszechmocny. Stworzył wszystko bez wysiłku i może wszystko unicestwić jednym rozkazem. Nie musi trudzić się i męczyć jak człowiek; nie musi też odpoczywać (Ojciec mój działa aż do tej chwili, i ja działam… J 5,17) – chociaż nazwał swoim odpoczynkiem nasze zbawienie jako cel dzieła stworzenia.

Jest wszechdobry: MIŁUJESZ WSZYSTKIE STWORZENIA I NICZYM SIĘ NIE BRZYDZISZ, CO UCZYNIŁEŚ: BO GDYBYŚ MIAŁ COŚ W NIENAWIŚCI, NIE BYŁBYŚ TEGO STWORZYŁ (Mdr 11,24). Więc stworzenie już jest dziełem miłości, dobroci Bożej. Tym bardziej jest nim troska o dobro stworzeń, stałe działanie. Bóg jest miłością (1 J 4,8). Co szczególnie należy podkreślić, to że Bóg nie ofiaruje nam tylko takiej miłości, jaką może mieć istota wyższa dla niższej, na przykład pan dla pieska: On wciąga nas, włącza, wszczepia w „krwioobieg” tej samej miłości, która w Trójcy Świętej łączy Ojca z Synem. Jakby równych sobie! Dar niewyobrażalny, przeznaczenie dech w piersiach zatykające – a my, zamiast to docenić, prosimy Jego dobroć o jednodniowe dary, o których już nazajutrz po ich otrzymaniu nie pamiętamy.

Jest wierny: dotrzymuje obietnic. Cała nauka Starego Testamentu, cała historia Przymierza stara się to właśnie wykazać. Chyba w całych dziejach świata nie zdarzyło się, żeby jakaś grupa etniczna aż dwa razy wróciła z długotrwałej niewoli, zachowując tożsamość i siłę ducha mimo nieposiadania żadnej siły politycznej. Kto by znał bardzo dobrze Egipt faraonów i Persję Cyrusa, mógłby zapewne wskazać w każdym wypadku splot historycznych przyczyn… tylko że ten splot został właśnie przez Kogoś tak spleciony i przygotowany, że stało się to, co się nigdzie indziej na świecie nie stało.

Jest sprawiedliwy: rozróżnia dobro od zła, popiera dobro, a zwalcza zło. Z tym łączą się dla nas dwa problemy. Po pierwsze, tekst „Sześciu prawd wiary” precyzuje: Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze. I rzeczywiście, nie da się pomyśleć, żeby Bóg miał być niesprawiedliwy, stronniczy, okrutny… Cały Stary Testament jest jedną wielką nauką o Bożej pedagogice kary i nagrody, a przynajmniej takie było najpopularniejsze ujęcie, choć mędrcy izraelscy stawali także i przed problemem cierpienia niezasłużonego. I znajdowali tylko odpowiedź: Nie wiemy, ale zaufajmy; jak w Księdze Hioba. W Nowym Testamencie okazuje się, że Bóg sam przychodzi pomóc nam dźwigać te „kary” i cały problem staje kompletnie na głowie: cierpienie okazuje się nie karą, ale zaszczytem, powodem do radości i chwały, Apostołowie odchodzą z sali obrad Sanhedrynu, ciesząc się, że ich tam pobito (Dz 5,41), a męczenników Kościół czci jako wybranych Pańskich, szczególnie Bogu bliskich: w Apokalipsie ich miejsce jest pod samym ołtarzem liturgii niebiańskiej (Ap 6,9–11). Wielu ludzi pomimo to zachowuje nadal optykę Starego Testamentu, ponieważ ból jest dla nich największym złem i nie widzą możliwości (ani nie czują potrzeby) zrobienia z niego aktu miłości i chwały. Taki chrześcijanin usiłuje prowadzić z Bogiem ścisłe rachunki, patrząc Mu starannie na ręce, czy przypadkiem nie żąda czegoś za dużo albo bez słusznego powodu.

Po drugie: pozostaje nadal problem współistnienia w Bogu sprawiedliwości i miłosierdzia. Nikt jeszcze nie zdołał wskazać, jak pogodzić jedno z drugim, chociaż wiemy na pewno, że Bóg jest i sprawiedliwy, i miłosierny. Czy Jego miłosierdzie może posunąć się aż do niesprawiedliwości, jaką byłoby nie zesłanie kary za faktyczną winę? Czy Jego sprawiedliwość może posunąć się aż do braku miłosierdzia, jakim byłoby nieułaskawienie żałującego zbrodniarza? W tej ostatniej sprawie mamy przynajmniej precedens Dobrego Łotra, chociaż znałam pobożną duszę, która dziwiła się, że Pan Jezus rozgrzeszył go bez nałożenia pokuty… Ale w każdym razie linia styku Bożego miłosierdzia z Bożą sprawiedliwością pozostaje (i do końca pozostanie) niewyjaśniona. Jedno jest pewne: to nie my mamy uczyć Boga ani miłosierdzia, ani sprawiedliwości. Jakiekolwiek nasze pojęcia na ten temat są tylko bladym cieniem Jego przymiotów i nie ma sensu domagać się, żeby Najwyższy do tego cienia się przystosował.

Nauka moralna

Podstawowy nakaz z tego wynikający: trzeba zaufać Bogu. Dlatego że Bóg jest godny zaufania. Zresztą doświadczenie wykazuje, że na tym dobrze wychodzimy. Bóg daje nam to poznać w różnych drobiazgach życia, żeby nam ułatwić zaufanie Mu w większych próbach, które często bywają nagradzane dopiero po śmierci. Kiedy święci umierają, widzą już początek tej nagrody: stąd piękna śmierć wielu z nich, w ekstazie miłości. Rozpacz, zwątpienie – oto ostateczny grzech.

Drugi nakaz to naśladowanie. Mamy starać się naśladować te cechy Boga, które naśladować możemy. Nie wszechobecność oczywiście – ale obecność tam, gdzie nas Jego wola postawiła, obecność całym sercem, a nie tylko ciałem. Nie wszechwiedza – ale wiedza i chętne poznawanie prawd o Nim. Nie wszechmoc – ale wkładanie całych naszych sił w to, co nam nakazał. Jak najdalej idąca sprawiedliwość i dobroć dla ludzi. W praktyce: Sprawiedliwość to na przykład unikanie okazywania złości komuś, kto nie zawinił. Nawet temu, kto zawinił, trzeba się nauczyć darować za przykładem Boga, a cóż dopiero temu, co niewinny, tylko akurat wlazł pod rękę! Sprawiedliwość to nieprzyznawanie racji komuś, kto gada głupio i źle. Tak łatwo dla świętego spokoju powiedzieć: „Masz rację”, pójść i zapomnieć. Ale tak nie można: trzeba albo sprostować, albo przynajmniej milczeć, nie zatwierdzać błędu sztuczną zgodą. Ojcowie Pustyni uczyli raczej milczeć, żeby nie wzmocnić w sobie skłonności do kłótni; tu już nasze sumienie powinno wiedzieć, kiedy błąd jest nieważny i wystarczy milczeć, a kiedy jest tak poważny, że trzeba reagować.

Natomiast nie wolno przywłaszczać sobie Bożego przywileju sprawiedliwego karania: to do nas nie należy.

Życie monastyczne

Życie monastyczne to życie tych, którzy znają Boga, a znając, wielbią. Znają Go z nauki o Nim i znają z własnych kontaktów z Nim. Za cel mają uwielbienie Go. Stąd modlitwą zakonnika są psalmy, które wyrażają i uwielbienie przymiotów Boga, i nasze pokorne unicestwienie się przed Nim, i naszą zależność od Niego, i bezgraniczną ufność.

I tym większy jest obowiązek naśladowania. Istotą życia zakonnego jest naśladowanie Chrystusa. On żył dla chwały Ojca i dla chwały Ojca ofiarował na ziemi swoje życie, ginąc na krzyżu. Naszym celem jest także, razem z Nim i przez Niego, ofiarować życie dla chwały Ojca. Wprawdzie na ogół nie tracimy życia w sposób krwawy (chyba że otrzymamy takie wezwanie, jak mnisi z Tibirine) – ale wynaleziono sposób składania siebie w ofierze przez wyzbycie się – dla miłości Boga – tego wszystkiego, czego człowiek potrafi pragnąć tak usilnie, że mu to Boga zasłania. Elementy takiej ofiary nazywają się: czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Będzie o nich jeszcze nieraz mowa, tu trzeba tylko zaznaczyć, że wyrzekamy się jakiegoś ludzkiego „ty”, ku któremu zwrócone byłoby nasze życie, żeby tym jaśniej zwrócić je ku Bogu; wyrzekamy się skarbów ziemskich, żeby tym szczerzej powiedzieć Panu, że to On jest naszym skarbem; i wyrzekamy się własnej woli, żeby tym usilniej pełnić wolę Umiłowanego. To wszystko jest z naszej strony jedyną sensowną reakcją na fakt, że Bóg jest Bogiem; że jest taki, jaki jest; że jest godny najwyższej czci i miłości, wyrażanej jak najpełniejszą ofiarą z siebie. Po prostu Bogu się takie oddanie należy, przynajmniej od niektórych stworzeń, dlatego że jest Bogiem. I nie ma co się oglądać na tych wszystkich, którzy tego nie rozumieją; o tym naszym powołaniu Pan Jezus powiedział: Kto może pojąć, niech pojmuje (Mt 19,12), więc skoro nam dano pojąć, idźmy za tą łaską, nie pytając ani co będziemy z tego miały, ani na co się to światu przyda, ani czy to w ogóle dla naszej słabości możliwe. Bóg będzie umiał nawet nasze nieporadne wysiłki zamienić w swoją chwałę, a świat na tym na pewno nie straci.

Fragment z najnowszej publikacji s. Małgorzaty Borkowskiej OSB pt. Sześć prawd wiary oraz ich skutki

Przeczytaj koniecznie:

Źródło: ps-po.pl, 16 kwietnia 2018

Autor: mj